Majowa wyprawa na Litwę

Kiedyś, nie mogąc doczekać się wakacji, zawsze w maju braliśmy kilka dni urlopu i wyjeżdżaliśmy zwiedzać jakieś ciekawe miejsca. Postanowiliśmy przywrócić ten zwyczaj, chociaż mam trudności z urlopem w czasie roku szkolnego. Na szczęście są długie „weekendy”…
Umówiliśmy się kuzynką w Białymstoku, że razem pojedziemy do Wilna. Dla nas to była druga wyprawa na Litwę, dla niej i jej męża – pierwsza. Dotarliśmy do Białegostoku i po przeplot kowanym wieczorze i smacznie przespanej nocy wyruszyliśmy raniutko ku granicy. Zimno było, słoneczko spało, a my z nadzieją na „lepsze jutro” mknęliśmy przed siebie.

Około ósmej rano wysiedliśmy w Druskiennikach. Pusto, zimno i głodno. Przeszliśmy się nad stawem w mieście, skręciliśmy nad Niemen. Po drodze minęliśmy uroczą, niebieską cerkiew Ikony Matki Bożej „Wszystkich Strapionych Radość”.Cerkiew została zbudowana w 1865 r. na potrzeby przyjeżdżających do Druskiennik kuracjuszy. Po zajęciu miasta przez Armię Czerwoną została czasowo zamknięta, jej ponowne otwarcie nastąpiło dopiero w 1947 r. We wnętrzu zachował się oryginalny ikonostas, niestety, nie mieliśmy okazji go oglądać, bo cerkiew była zamknięta. Spacerując nadmorskim bulwarem zaciekawił nas mostek na którym były poprzyczepiane kłódki. To taki zwyczaj nowożeńców – zamykają kłódkę z wypisanymi swoimi imionami, a kluczyk wrzucają do rzeki.
Zmarznięci i głodni opuściliśmy ładne Druskienniki i niedaleko za miastem zrobiliśmy sobie postój na śniadanie. Podane na gazecie smakowało wybornie, a gorąca herbata z termosu, pomimo przejmującego wiatru trochę nas rozgrzała.

Następnym punktem wycieczki były Troki, gdzie dotarliśmy około południa. Prześliczne miasteczko, położone pomiędzy jeziorami na których jest mnóstwo wysepek. Na jednej z nich stoi zamczysko. Idzie się do niego poprzez inną wyspę, są one połączone mostkami. Zamek godny polecenia – zarówno z zewnątrz jak i w środku jest co podziwiać. Na pewno ciekawie byłoby opłynąć go dookoła łódką, ale pogoda na taką atrakcję była stanowczo nieodpowiednia. Po powrocie z zamku pospacerowaliśmy uliczką pomiędzy karaimskimi domkami. Pięknie wyglądają ustawione w szeregu, każdy innego koloru. Nie udało nam się wejść do kenesy, świątyni karaimskiej, rzadko jest taka okazja. My z mężem byliśmy wewnątrz za naszym pierwszym pobytem w Trokach. Spędziliśmy wtedy pięć dni w tym uroczym miasteczku, noclegi mieliśmy w tutejszym Domu Kultury, niedrogie i schludne. Zajadaliśmy się chlebem kminkowym, pycha!!! Nie był czarny tylko taki brudnoszary, kupowany w sklepie samoobsługowym, a smakował tak, że do dziś lepszego nie jadłam. No i do picia tutejsza nalewka ziołowa. Nie pamiętam nazwy, a szkoda, bo na taką już nigdzie więcej nie trafiłam. Wiem tylko, że w składzie było siedem ziół i była piekielnie mocna. No i właśnie to są m.in. powody dla których nie lubię grupowych wycieczek typu „fast”. Dopiero spędzając kilka spokojnych dni w danym miejscu można je jako tako poznać, mam na myśli nie tylko główne zabytki, ale również ludzi, kuchnię, zwyczaje.
W Trokach jest jeszcze do zwiedzenia karaimski cmentarz, tym razem jednak na nim nie byliśmy. Czekały na nas zarezerwowane wcześniej noclegi w Wilnie. Dotarliśmy tam nieco zmęczeni. Cóż, bardzo wczesna pobudka i sporo atrakcji w ciągu pierwszego dnia zrobiły swoje. Zjedliśmy „co bądź” i wykąpani wskoczyliśmy z radością do łóżeczek. Dodam jeszcze, że nocleg okazał się taki, jak w ofercie – bardzo ładny drewniany domek na uboczu, ale bardzo blisko centrum. Spokojnie, przed domem ogródek i ławeczki. Zajmowaliśmy piętro - były to dwa pokoiki, łazienka, a na parterze aneks kuchenny. Teren ogrodzony i zamykany, samochód stał sobie bezpiecznie pod domem gospodarzy. Bardzo byliśmy z noclegów zadowoleni.



Następnego dnia wyruszyliśmy na zwiedzanie Wilna. Opisywać nie będę, bo byłoby to zbyt długie, a tym samym nudne. To co wydawało mi się najważniejsze opisałam w „moich miejscach”, zdjęcia podpisałam, a kto będzie chciał to znajdzie sobie informacje o zabytkach w przewodnikach albo w Internecie.
Spędziliśmy w Wilnie trzy dni, a właściwie trzy noce, bo ostatniego dnia już nic nie zwiedzaliśmy. Lało okropnie od samego rana więc wyruszyliśmy do domu. Nie byliśmy tym razem w wieży telewizyjnej. Poprzednim razem wjechaliśmy do znajdującej się na górze obrotowej restauracji i spędziliśmy tam prawie godzinę, tzn. cały obrót dookoła osi. Niestety zdjęć z tamtego pobytu nadających się do zamieszczenia tutaj nie mam - na wszystkich jesteśmy uwiecznieni ze szkodą dla krajobrazów. Z poprzedniego pobytu na Litwie polecam jeszcze Kowno z jego zabytkami. Z Wilna niedaleko i głównie autostradą. W pobliżu miasta znajduje się ogromny zalew, tzw. Morze Kowieńskie. Zalew powstał w 1959 r., gdy na Niemnie zbudowano elektrownię wodną w Petraszunach. Na obecnie zalanym terenie znajdowało się 45 wsi, które zostały przeniesione. W Pożajściu, na półwyspie nad zalewem, znajduje się klasztor kamedułów będący największym zespołem klasztornym na Litwie i jednym z najwspanialszych w tym kraju zabytków architektury baroku.

A miało być krótko…