Szwajcarska Riviera

Bardzo chcieliśmy pobyć chociaż trochę w znanym na całym świecie kurorcie, jakim jest Montreux. Przyjechaliśmy pociągiem z Genewy, mijając po drodze fantastyczne winnice w rejonie Lavaux , pomiędzy Lozanną i Vevey.
Z pociągu jest blisko nad jezioro, wystarczy przejść przez ulicę, zejść schodami i ląduje się w parku przy promenadzie.

Zachwyciło nas mnóstwo kwiatów i ich intensywne kolory.
Przystając co dwa kroki i podziwiając palmy, jezioro, roślinki i bogate hotele doszliśmy na przystań statków. Akurat jakiś przypłynął więc nie myśląc długo ustawiliśmy się w kolejce do wsiadania. Mieliśmy w planie dopłynąć do zamku Chillon, który znajduje się około 3 km od Montreux. Można do niego dojść spacerem, ale znajduje się na skalnej wysepce przy brzegu i ciekawie wygląda od strony jeziora.

Rejs miał trwać tylko kilkanaście minut. Zajęliśmy miejsca na ławeczkach po odpowiedniej stronie, żeby nic nie stracić z widoku zbliżającego się z każdą falą zamczyska. Odbiliśmy i czekałam, kiedy zawrócimy w stronę Chillon, ale nic z tego. Pruliśmy prosto przed siebie w odwrotnym kierunku. Zdenerwowana nieco zapytałam dokąd zmierzamy i usłyszałam, że do Lozanny. Fajnie – stamtąd właśnie przyjechaliśmy! Na szczęście kilka kilometrów dalej była przystań z której zabieraliśmy następnych turystów. W popłochu i ku wielkiemu zdziwieniu obsługi wysiedliśmy i takim sposobem mieliśmy do zamku kilka kilometrów dalej. Nikt nas nie gonił, czasu mieliśmy sporo więc przygodę przyjęliśmy na wesoło. Znajdowaliśmy się w Clarens. Rozsiedliśmy się pod palmami i zabraliśmy do zajadania zabranych ze sobą kanapek po czym autobusem wróciliśmy do punktu wyjścia.
Znowu promenadą na przystań – tym razem sprawdziliśmy dokąd płynie statek na który wsiadamy .



Zamek Chillon to jeden z najlepiej zachowanych średniowiecznych zamków w Europie. Zwiedzanie w ramach naszego biletu Swiss Pass mieliśmy bezpłatne, zaoszczędziliśmy więc po 10 franków, które wydaliśmy potem na ciastka do kawy.
Przy wejściu niespodzianka -dostaliśmy szczegółowy przewodnik w języku polskim! A na dziedzińcu trafiliśmy na występy średniowiecznej trupy artystów.

Do Montreux wróciliśmy autobusem. Dalsze zwiedzanie (a właściwie spacerowanie), kawa z przepysznym tortem i powrót inną trasą do Interlaken.
Nie widzieliśmy, niestety, pomnika słynnego wokalisty Freddiego Merkury ani Charlie Chaplina. Jakoś nam to umknęło. Ale i tak było super!
