Ostatnia wyprawa Salomonów

Nie zniechęceni trudami poprzedniej wycieczki, gdzie "Krakusy szukały krokusów", a wręcz głodni nowych przygód szybko znowu się skrzyknęliśmy.
Dorota tym razem zabrała ze sobą najmłodszego syna Mateuszka, Kasię wraz z Ilonką i Michałkiem. Marek wziął swoich przyjaciół: Grażynkę i Roberta, którego poznałam, kiedy w marcu szturmowaliśmy Babią Górę. Ja samotnie dołączyłam do tej grupy.
Z Markiem, Grażynką i Robertem spotkaliśmy się na dworcu PKS w Krakowie. Mieliśmy zaplanowany odjazd busem do Skawicy ale kiedy podeszliśmy do naszego środka transportu okazało się, że jest już przeładowany. Udaliśmy się na inne stanowisko skąd za kilka minut miał odjechać autobus. Z minuty na minutę przybywało chętnych i kiedy już podjechał autobus, kierowca niestety nie zabrał wszystkich pasażerów. Musieliśmy zrezygnować i z tego kursu. Kiedy do głowy przychodziły nam już pomysły, by wsiąść do autobusu "byle jakiego" byleby był pusty, nieważne gdzie nas zawiezie, Robert zaproponował, że do Skawicy weźmie nas samochodem, który stał zaparkowany obok Galerii Krakowskiej. Poszliśmy w tamtym kierunku, zgodnie stwierdzając, że długie weekendy nie są dobre na wyjazdy zwłaszcza środkami transportu publicznego. Jak się później okazało własny transport może utknąć w korku 😉
Mimo tych niewielkich trudności dotarliśmy na miejsce i zaparkowaliśmy samochód dokładnie obok samochodu Doroty. Nastąpiły powitania i uściski.
Ruszyliśmy sporą grupką na spotkanie niebieskiego szlaku. Po drodze spotkaliśmy sympatycznego Pana Leszka, z którym Grażynka ucięła sobie małą pogawędkę🙂
Już na szlaku nasza grupka trochę się rozciągnęła. Wspólnie zatrzymaliśmy się na pierwszej łące, która bardzo spodobała się Ilonie i miała ochotę tam zostać. Jako pierwsza ruszyła Grażyna i Robert, ja również poszłam w ich ślady. Napotkaliśmy odbicie ze szlaku na punkt widokowy i poszliśmy zobaczyć co tam można podziwiać.
No i tam, kiedy chodziłam po mokrej trawie poczułam, że prawy but mi klapie. Okazało się, że podeszwa odkleiła się do połowy. Niestety Salomony, które służyły mi wiele lat, po zimie i ostatnich wyprawach " w śniegu " nie wytrzymały. Podeszwa lekko już puszczała ale ja to zlekceważyłam. I teraz kiedy ledwo co rozpoczęliśmy wędrówkę a tu taki pech. Robert znalazł w plecaku kawałek drutu telefonicznego i prowizorycznie przymocował mi podeszwę do buta.
Teraz my musieliśmy gonić naszą grupę, bo chwilę czasu spędziliśmy na punkcie widokowym. Kiedy oznajmiłam pozostałym, co mi się przytrafiło każdy chciał mi jakoś pomóc. Kasia wyciągnęła gumki z ochraniaczy ale lepszym okazał się sznurek, którego Marek pozbył się ze ściągacza swojego plecaka, a Robert sposobem w jaki wiąże się raki przymocował mi mocno podeszwę.
Korzystając z przerwy w marszu zajadaliśmy się soczystymi i dorodnymi jabłkami, którymi raczył nas Marek.
Szlak wiódł ostro pod górę, po jakimś czasie napotkani turyści pocieszyli nas, że do przełęczy już niedaleko.
Zaczęły się pojawiać pierwsze płaty śniegu, pozostałości zimy. Samotnie dotarłam na Przełęcz Kucałową gdzie jest rozwidlenie szlaków. Stąd już widać schronisko na Hali Krupowej. Niestety Tatry były niewidoczne. Wiało tutaj mocno ale postanowiłam poczekać na resztę swojej grupy. Grażynka i Robert już byli przy schronisku.
Jako pierwszego zbliżającego się do przełęczy wypatrzyłam naszego znajomego pana Leszka, za nim nadeszły Kasia z Ilonką, potem dziarsko biegli chłopcy, korowód zamykał Marek z Dorotą. Zrobiliśmy sobie tutaj kilka wspólnych zdjęć ( brak Grażyny i Roberta) i ruszyliśmy do schroniska, do którego trzeba trochę zejść w dół. Tam nieopodal schroniska zasiedliśmy przy ławie żeby się posilić. Smakołykom nie było końca. A potem Marek zaprezentował swoją zabawkę Powerballa. Wprawdzie nikt poza nim i Robertem nie potrafił jej rozkręcić ale kiedy przekazywaliśmy ją sobie taką rozkręconą z ręki do ręki, było pełno uciechy. Dorota poszła fotografować kaczeńce, Grażyna smacznie zasnęła na ławce, chłopcy z Kasią poszli zjeść ciepły posiłek, a Ilonka bezskutecznie próbowała kręcić Pawer Bollem. Ja zauważyłam, że podeszwa w drugim bucie niebezpiecznie popuszcza. W końcu trzeba było zebrać się do odejścia ponieważ chcieliśmy jeszcze wyjść na Okrąglicę.
Na szczycie Okrąglicy znajduje się Kaplica Matki Bożej Opiekunki Turystów. Szybko tam dotarliśmy i w ciszy odczytywaliśmy tablice pamiątkowe. Na jednej z tablic jest Ballada o Frassati'm -Patronie Turystów, która bardzo mi się spodobała.
Na belce nad ołtarzem napis głosi:
"A jeśli Bóg każe Ci chodzić po falach przeciwności - nie obawiaj się.
On jest obok Ciebie..." św. Franciszek
Niestety obok kaplicy znajduję się maszt przekaźnikowy, który szpeci to miejsce.
Powróciliśmy tą samą drogą na przełęcz ale wciąż było nam mało więc wybraliśmy się na podbój Policy. Pokazały się nam błyszczące w słońcu Tatry i z każdą chwilą kiedy podchodziliśmy wyżej napawaliśmy oczy ich widokiem. W gęstym lesie leżało coraz więcej śniegu. Daliśmy radę i po wytrwałym marszu znaleźliśmy się na Policy. Krajobraz wyglądał trochę jak z horroru, pełno uschniętych drzew. Ale z drugiej strony mogliśmy oglądać Babią Górę i Tatry. Chyba w nagrodę, Marek zaserwował nam na szczycie ogórki małosolne, które cieszyły się ogromnym wzięciem. Kiedy do nas dotarła Kasia z najmłodszymi uczestnikami wycieczki, którzy na koniec trochę osłabli, znaleźliśmy pień który doskonale nadawał się na stół i zrobiliśmy im małą ucztę.
Droga w dół upływała bardzo szybko. Nie obyło się bez kilku niegroźnych upadków na śniegu. Wracaliśmy tą samą trasą żeby, dotrzeć bezpośrednio do zostawionych na parkingu samochodów. W ostatnim etapie zejścia nasi najmłodsi towarzysze wędrówki przypomnieli sobie, że mają aparaty fotograficzne i pstrykali zdjęcia innym uczestnikom i sobie nawzajem dobrze się przy tym bawiąc.
Po dotarciu do smochodów okazało się, że podeszwa mojego lewego buta też puściła. No cóż, pomysł, żeby dokupić drugiego do pary, w tym momencie nie wchodził w grę 😉
Nastąpiło pożegnanie i ruszyliśmy w drogę powrotną.
Podsumowując muszę przyznać, że moje Salomony były dobraną parą butów, bo obydwie podeszwy puściły w tym samym dniu😉