Bieszczady

Trudno zwiedzić Bieszczady w pięć dni. Ja wraz z moimi towarzyszami podróży zrobiłam to bardzo powierzchownie. Po prostu zobaczyliśmy najsłynniejsze Połoniny Bieszczadzkie i Jezioro Solińskie. Najlepszym sposobem na przejście jak największej ilości szlaków w Bieszczadach jest dźwiganie całego dobytku na plecach i noclegi co noc to gdzie indziej. My zatrzymaliśmy się w jednym miejscu czyli w Ustrzykach Górnych gdzie nocowaliśmy na prywatnej kwaterze. W związku z tym nasze "pole manewru" ograniczyło się do zwiedzania najbliższej okolicy. Generalnie zaskoczyła mnie wielkość miasteczka a raczej jego "niewielkość". Zrozumiałam czemy Bieszczady nazywają najbardziej odludnymi miejscami w Polsce :-) Jeszcze na dobre nie wjechaliśmy do Ustrzyk a tu znaki pokazały koniec miasta, trochę zdezorientowani pokrążyliśmy trochę w kółko po miasteczku ażeby w końcu znaleźć jakieś domki.Po udanym zakwaterowaniu od razu ruszyliśmy na szlak i wybraliśmy oczywiście najbliższą Połoninę Caryńską.
Ruszyliśmy szlakiem czerwonym, ścieżką przyrodniczą Połonina Caryńska. Pierwszego dnia pogoda nam dopisała, słoneczko mocno przygrzewało utrudniając czasami wspinaczkę. Po dotarciu na szczyt ( 1230m ) gdzie znajduje się pierwsze rozgałęzienie szlaków towarzystwo po półgodzinnym odpoczynku i wylegiwaniu się na słońcu przegłosowując mnie skierowało się na prawo zielonym szlakiem do Schroniska Koliba. Szkoda tylko, że po dojściu do niego okazało się, że stoją tylko fundamenty i całe schronisko jest w przebudowie. Czynne będzie dopiero w przyszłym roku...Po pierwszym rozczarowaniu, kiedy była nadzieja na jakąś wodę, bo dzień upalny i zapasy znikły, zeszliśmy do miejscowości Bereżki a stamtąd chcąc nie chcąc 5km asfaltem do Ustrzyk. Dopiero następnego dnia przekonaliśmy się, że lepszym rozwiązaniem byłoby zdobycie kolejnego szczytu Połoniny Caryńskiej ( 1297m ) i zejście do Brzegów Górnych ewentualnie na Przełęcz Wyżniańską ponieważ na trasie pomiędzy Wetliną a Ustrzykami przynajmniej coś kursuje.
Kolejny dzień nie nastroił nas do szybkiego wstawania ponieważ było pochmurno i padało. Cud, że wogóle gdzieś się ruszyliśmy. Ale ponieważ nie mieliśmy za dużo czasu trzeba było wykorzystać każdy dzień bez względu na pogodę. Tym razem wybraliśmy wariant najpierw bus, by potem z gór schodzić już do miejsca zamieszkania. Z Ustrzyk kierowca zawiózł nas do miejscowości Wołosate i tam szlakiem niebieskim ścieżką przyrodniczo-historyczną Orlik krzykliwy udaliśmy się na najwyższy szczyt w polskich Bieszczadach - Tarnicę. Zaraz na początku szlaku natknęliśmy się na resztki cmentarzyka, potem na stary żuraw i studnię w której była woda. Następnie musieliśmy pokonać strome podejście. Kiedy wyszliśmy z lasu pojawiły się widoczki niestety często zasłonięte mgłą i chmurami. By zdobyć szczyt Tarnicy ( 1346m ) trzeba udać się żółtym szlakiem po dość łagodnym podejściu 10 min od rozgałęzienia szlaków. Na szczycie wznosi się krzyż poświęcony Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. Mgła zasłoniła nam wszystkie wspaniałe widoki jakie podejrzewam mogliśmy stamtąd oglądać. Szybko udaliśmy się w dół uciekając przed wiatrem i chłodem.
Początkowo mój plan zakładał zdobycie jeszcze kilku szcztów w tym Halicza, Rozsypańca czy Przełęczy Bukowskiej jednak z Tarnicy udaliśmy się czerwonym szlakiem ścieżką przyrodniczą Śnieżyca wiosenna przez Szeroki Wierch ( 1268m ) do Ustrzyk. Szlak bardzo przyjemny, nam dał się tylko we znaki mocny wiatr. Na szczęście po zejściu niżej było już spokojniej. Pod koniec ścieżki a właściwie w początkowych jej punktach (bo myśmy szli od końca ścieżki przyrodniczej) natknęliśmy się na potok i mały wodospad a potem niewielkie bagno. Z tym, że trzeba było troszkę zboczyć z traktu za strzałkami oznaczającymi kolejne punkty ścieżki.
Trzeciego dnia założyliśmy sobie jak się potem okazało trudne zadanie. Postanowiliśmy zdobyć Rawki. Nauczeni dniem poprzednim pojechaliśmy busem na Przełęcz Wyżniańską skąd zielonym szlakiem udaliśmy się najpierw do Bacówki PTTK pod Małą Rawką (gdzie skosztowaliśmy jajecznicy) by potem zacząć się ostro wspinać na Małą Rawkę. Podejście naprawdę strome...Po osiągnięciu szczytu Małej Rawki ( 1272m ) zdobycie Wielkiej Rawki ( 1307m ) nie stwarza już większych problemów. Po drodze złapał nas przelotny deszcz, chmury ciągle nadciągały. Na Wielkiej Rawce kiedy już mieliśmy zacząć schodzić do Ustrzyk Górnych ktoś nam podsunął pomysł by pójść na Krzemieniec, który znajduje się w odległości 35 min drogi. Jego atrakcją jest to, że znajduje się on na styku trzech granic Polski, Słowacji i Ukrainy. Oczywiście pomysł podchwyciliśmy ku niezadowoleniu niektórych osób ponieważ aby zdobyć ten szczyt ( 1221m ) trzeba było najpierw zejść w dół by potem znowu się wyspinać . Na szczycie Krzemieńca pamiątkowe zdjęcia z kamiennym słupem z każdej z trzech stron i tam dopadła nas ulewa. Na szczęście niegroźna i krótkotrwała. Większych problemów dostarczyło nam ponowne zdobycie Wielkiej Rawki by stamtąd udać się niebieskim szlakiem ścieżką przyrodniczą Wielka Rawka do upragnionych Ustrzyk Górnych, które były widoczne ze szczytu tej góry. Zejście okazało się również strome i męczące, po drodze nie spotkaliśmy żadnego turysty. Widocznie ten szlak jest omijany. Końcowe zejście lasem to niekończące się kładki które zapobiegają zapadaniu się w błotko.
Następnego dnia pogoda się poprawiła. Już od rano pięknie świeciło słoneczko. W tym dniu udaliśmy się busem do Wetliny w pomniejszonym o jedną osobę składzie, która nie wytrzymała trudów wczorajszego dnia. Nasz cel to Połonina Wetlińska. Podejście rozpoczęłyśmy na żółtym szlaku w Starym Siole by najpierw dotrzeć na Przełęcz Orłowicza. Po drodze minęliśmy ciekawe formy skalne. Na przełęczy mały tłumek więc długo tam nie zabawiłyśmy. Po krótkiej naradzie odbiłyśmy na lewo szlakiem czerwonym by zdobyć Smerek. Podejście łagodne i warto tam pójść by posiedzieć przy krzyżu górującym nad miasteczkami w dole. Powrót tym samym szlakiem i dalej z Przełęczy czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim w kierunku Chatki Puchatka, która już z daleka jest widoczna i wygląda jak z bajki. Bardzo fajny i ciekawy szlak tyle że dużo tłumnejszy od poprzednich którymi chodziliśmy. Ale "tłum" ustąpił kiedy już minęłyśmy Schronisko. Większość wybrała na zejście żółty szlak schodzący wprost na parking na Przełęczy nad Brzegami Górnymi a my poszłyśmy dalej czerwonym szlakiem do Brzegów Górnych. Rozciągała się przed nami wspaniała Połonina Caryńska, której od tej strony nie oglądałyśmy. W ostatniej fazie zejście po bardzo wielu schodach, współczucia dla wychodzących tą drogą do góry a jeszcze tacy byli bo słoneczko ładnie przyświecało. Koniec naszego szlaku był równocześnie początkiem szlaku na Połoninę Caryńską ale nikt już by nas tam wołami nie wyciągnął. My musiałyśmy pomyśleć o jakimś transporcie do Ustrzyk Górnych. Po drodze złapałyśmy busa i szybko wróciłyśmy do domku.
Dzień piąty to pakowanie tobołów i nas do auta, pożegnanie z gospodarzami i w drogę nad Jezioro Solińskie. Oczywiście obowiązkowo Solina, gdzie mieliśmy w planie przejście zaporą wodną na Sanie. Tam tłumnie jak na Krupówkach ale to urok takich miejsc. Obowiązkowo gofry i spacer brzegiem jeziora.
Niestety powoli trzeba się żegnać z przygodą i wracać do codzienności.