Kaszubskie jeziora po raz kolejny

Wszyscy się dziwią, że nie mamy samochodu. Ano, nie mamy… Nie przeszkadza nam to jednak w odkrywaniu uroczych zakątków zarówno blisko, jak i nieco dalej od miejsca zamieszkania. Tym razem wycieczka autobusowo-piesza na Kaszuby.
Zaczynamy od Tuchomka, do którego dojeżdżamy autobusem miejskim. Od przystanku idziemy przez pola w stronę jeziora. Sporo nad nim ludzi, właściwie każdy zakątek zajęty przez rodzinę z dziećmi lub jakiegoś zapalonego wędkarza. Jest ich tu wielu, bo podobno jezioro obfituje w ryby. Nie sprawdzałam – od kiedy wijąca się na żyłce dżdżownica pacnęła mnie w gołe plecy, trzymam się od wędkarzy z daleka.

Idziemy wzdłuż brzegu szukając miejsca na piknik, bo przyjechaliśmy tu z zamiarem leniuchowania nad wodą. Jak się później okazało wyszło inaczej. Na jednym końcu jeziora niewielka plaża, czyste dno, można się pochlapać, chociaż kąpieliska tu nie ma. Sporo ludzi więc idziemy dalej, wciąż z nadzieją na znalezienie skrawka miejsca, gdzie z dala od ludzkich oczu będziemy mogli poogryzać kurze udka oblizując paluchy. Niestety, wszędzie wędkarze. Obeszliśmy jezioro z niejakim trudem, bo dróżka miejscami tak mokra, że trzeba było obchodzić krzaczastym zboczem i nie zawsze można było uniknąć bliskiego spotkania z pokrzywami. Udało nam się nawet niejako zabłądzić, bo od tego wiecznego „obchodzenia” straciliśmy orientację i dopiero napotkany drogowskaz poinformował nas, że jesteśmy w Warznie. Dobra, może być… Blisko stąd do Kielna, szybka decyzja – idziemy. Po drodze wypijamy kupione w tutejszym sklepie marchewkowe „Kubusie”. W Kielnie wdajemy się w krótką pogawędkę z tutejszym mieszkańcem, który opowiada nam o wsi. W ogóle ludzie w tych okolicach bardzo sympatyczni, wiejskie dzieci mówią nam „dzień dobry” chociaż nas nie znają. I tu smutna refleksja – w mieście nawet te znajome nie zawsze mówią…
Zwiedzamy kościół w Kielnie i siadamy nad jeziorem. Jest tu przygotowane miejsce na ognisko, ławy, stoły i żywego ducha. Zjadamy z apetytem większość zapasów, ale długo nie siedzimy. Coś nas gna przed siebie. Cóż, takie już jesteśmy wędrowne dusze… Polnymi drogami idziemy nad Jezioro Marchowo. Tutaj wreszcie znajdujemy wymarzone dla nas miejsce – przepiękna, pachnąca bezludna łąka na górce nad jeziorem. Rozkładamy koc i rozkoszujemy się lenistwem. Mamy stąd widok na całe jezioro i zalesioną okolicę. W dole nad brzegiem niewielu „plażowiczów’, bawiące się dzieci, biegające psisko… Szkoda, że już niewiele czasu nam zostało na leniuchowanie, bo dość długo tu szliśmy.

Wypoczęci i szczęśliwi zwinęliśmy manatki i udaliśmy się do Koleczkowa, aby zdążyć na ostatni autobus do Gdyni (a nie jeżdżą one zbyt często).I to by było na tyle…