Pienińskie uroki
Dzień pierwszy – „pomponiki”
No i znowu w Szczawnicy, po paru latach sprawdzamy co się zmieniło. Chcemy też odwiedzić miejsca do których nie zdążyliśmy dotrzeć – jak chociażby „pomponiki”. Tak określiłam kiedyś widoczne z miasta drzewa rosnące na Bryjarce – widać było wysokie pnie zakończone właśnie pomponikami. Wypatrzyłam na planie, że z Dolnego Parku przez las porastający zbocze idzie ścieżka. No to poszliii… Początkowo nawet dość wygodna ścieżka, potem rozwidlenie i widocznie źle wybraliśmy, bo coraz więcej przeszkód na drodze – a to krzaczory gęste, a to pnie do omijania, a to znowu pokrzywy po pas. Uparcie szliśmy pod górkę, aż do momentu gdy drogę zagrodziły nam całkowicie splątane i kłujące krzaki jeżyn. Zrobiliśmy w tył zwrot i przy gderaniu mojej „drugiej połowy” wróciliśmy do punktu wyjścia. Drugie podejście na Bryjarkę zrobiliśmy już „normalnie”, żółtym szlakiem, bo – jak widać – na skróty nie zawsze jest bliżej. Oczywiście jakimś cudem udało nam się tę Bryjarkę i stojący na niej krzyż ominąć i doszliśmy do schroniska pod Bereśnikiem. Żadnych „pomponików” po drodze nie widziałam.
Dzień drugi – kierunek Czerwony Klasztor
Wymyśliłam trasę biegnącą w większej części szlakiem słowackim, żeby nie było monotonnie – nie lubię w obie strony chodzić tym samym szlakiem. Wygodną trasą pieszo-rowerową doszliśmy wzdłuż Grajcarka pod wyciąg na Palenicę. Mój małżonek stwierdził, że tym razem wejdziemy pieszo, wyciągiem już jechaliśmy więc trzeba poznać inną drogę. Cóż, tęsknym okiem spojrzałam na szczęśliwców sadowiących się na krzesełkach i powlokłam się leniwie za moim ślubnym szczęściem. Szlak żółty prowadzący na Szafranówkę na odcinku do Palenicy nie należy do ciekawych ani widokowych. Od górnej stacji wyciągu jest już ładnie, mijamy zjeżdżalnię grawitacyjną, jeszcze tylko wydeptana szeroka ścieżka pod górę i piękny widok z Szafranówki.
Dalej kawałek niebieskim szlakiem w stronę Orlicy i przekraczamy słowacką granicę. Stoi tu podparta kijem drewniana buda – pamiątka po strażnicy granicznej. Tutaj biegnie w dół żółty szlak do Leśnicy. Pijemy kawę w tamtejszej gastronomii i idziemy szosą, niebieskim szlakiem w stronę wioski. Zaglądamy do ładnego kościółka, który jest w trakcie remontu, mija nas rozklekotana ciężarówka - relikt z czasów komunistycznych i po chwili skręcamy wraz ze szlakiem w prawo. Tu mocno pod górkę i potem ładną trasą przez łąki i lasy do Czerwonego Klasztoru. Po drodze oczywiście postój na jedzonko w ładnym, widokowym miejscu. Po zwiedzeniu klasztoru obiadek, no a potem objedzone nasze brzuszki złożyliśmy na brzegu Dunajca i zapadliśmy w błogą drzemkę. Powrót Drogą Pienińską, dobrze nam znaną z poprzedniego pobytu w Szczawnicy. Po drodze jeszcze wstąpiliśmy do stojącego przy drodze pawilonu Muzeum Parku Pienińskiego.
Dzień trzeci – i znów pod górkę…
Autobusem do Sromowców Niżnych, dalej do schroniska Trzy Korony, kawka, coś słodkiego i Wąwozem Szopczańskim na przełęcz. Tu porzucamy żółty szlak i wśród licznych wędrowców idziemy na Trzy Korony – szlak niebieski. Po kupieniu biletu i odczekaniu w kolejce wchodzimy na platformę widokową. Nie bardzo lubię tego typu punkty widokowe, wolę takie niecywilizowane. Kręcimy filmik – wtedy chodziliśmy z kamerą, stąd niewiele ciekawych zdjęć, te przechwytywane później z naszych filmów mają nie najlepszą jakość. Po zejściu z Okrąglicy idziemy dalej szlakiem niebieskim do ruin Pienińskiego Zamku. Po drodze, na Kosarzyskach, mija nas o włos rozpędzony rowerzysta, najeżdża z impetem na idącą przed nami kobietę. Wypadek wygląda groźnie, kobieta leży nie mogąc się poruszyć. Widząc, że pomoc została wezwana i nic tu nie pomożemy, zostawiamy grupkę gapiów i idziemy dalej. Humory jednak nieco nam sklęsły, dochodzimy na Górę Zamkową wciąż mając w oczach bezmyślnego rowerzystę. Nie mamy nawet ochoty na taszczone w plecaku kanapki.
Przed nami jeszcze kawał drogi , najpierw uroczy Czertezik z ładnymi widokami, potem wreszcie Sokolica – dobrze, że nie trzeba drugi raz płacić, wystarczy pokazać „wejściówkę” z Trzech Koron. Na Sokolicy podoba mi się o wiele bardziej niż na platformie Okrąglicy. A sosenka cudem trzymająca się skały taka jak na pocztówkach. Piękny widok na przełom Dunajca i płynące nim tratwy. Czujemy w nogach przebytą trasę, ale trzeba jeszcze zejść. Na dole czekamy chwilę na prom i przeprawiamy się na drugi brzeg. Stąd mamy jeszcze kawałek do domu i wreszcie można odpocząć po przeżyciach.
Dzień czwarty – zwiedzamy zamki
Jedziemy busem do Czorsztyna. Do przejścia mamy całą wioskę, idziemy zielonym szlakiem wiodącym szosą do samego prawie zamku. Sporo tu ludzi, pogoda ładna, pod zamkiem kramy z „pamiątkami”. Z zamku bardzo ładne widoki na góry, jezioro – widać też zamek i zaporę w Niedzicy. Odkrywamy przystań dla statków kursujących po jeziorze i zamierzamy popłynąć do zamku w Niedzicy, chociaż plany były inne – nie wiedziałam o kursujących tam statkach! Po zejściu nad jezioro przechodzimy pontonowym mostkiem nad odnogą jeziora i siadamy przy kawie w oczekiwaniu na statek. Na niewielkiej plaży pod zamkowym wzgórzem sporo ludzi, w wodzie głównie dzieci, chociaż nie wiem czy jest tu wyznaczone miejsce do kąpieli. Podczas gdy tak leniwie kontemplujemy okolicę, pogoda zaczyna się psuć, słychać dalekie grzmoty. Oho, nici z naszej wodnej przeprawy do Niedzicy. Nauczeni doświadczeniem szybko zwijamy się i tą samą drogą, którą tu przyszliśmy pędzimy do Czorsztyna. W ostatniej chwili, dosłownie razem z pierwszymi ogromnymi kroplami deszczu wpadamy do przytulnej karczmy. Zamawiamy obiad i siadamy na zewnątrz, żeby pooglądać burzę. Jest imponująca. Piękne błyskawice, które staramy się uwiecznić na filmie i pyszny obiad – czego więcej potrzeba? No, chyba jeszcze ciacho, duże… i znów kawa, a co tam… Zanim uporaliśmy się z pysznościami po burzy nie było śladu. No to ruszyliśmy przez wieś do szosy, po której kursują busy. Tu siedzieliśmy dość długo zanim udało nam się „złapać” transport do niedzickiego zamku. Trochę czekania na przewodnika i zwiedzanie bardzo ładnego zamczyska z ciekawą historią. W relacji staram się unikać opisów obiektów, uważam, że wystarczą opisy miejsc w planie wycieczki. W każdym razie zarówno zamek w Czorsztynie jak i w Niedzicy są warte zwiedzenia i gorąco do tego zachęcam.
Jeszcze spacerek na zaporę i czas powrócić do tymczasowego domciu. Busem oczywiście.
Dzień piąty – grzbietem Małych Pienin
Podjeżdżamy do Jaworek, tu wchodzimy do znanego już nam Wąwozu Homole. Jest uroczy, wysokie skały, potok, mostki, kaskady i strome schodki – sporo atrakcji. My jednak mamy przed sobą inny cel – Wysoka i dalej grzbietem Małych Pienin do schroniska Orlica. Po wyjściu z wąwozu idziemy szeroką, rozjechaną przez traktory, błotnistą drogą. Dochodzimy do studenckiej bazy namiotowej „Pod Wysoką”. Można tutaj kupić kawę lub herbatę za „co łaska”, są również do kupienia koszulki z napisami. Rozpakowujemy zapasy, kupujemy kawę i rozsiadamy się na ławach pod ogromnym namiotem z podwiniętymi „ścianami”. Staramy się pamiętać, żeby nie pić kawy do dna – woda do niej jest chyba czerpana z przepływającej przez bazę rzeczki, bo trzeszczy w zębach – pamiętamy to z poprzedniej wizyty. Oczywiście zajęci rozmową i pogryzaniem bułeczek z pasztetem zapominamy o piasku i przypomina nam o nim ostatni łyk kawy. Nooo… następnym razem może jednak będziemy pamiętać.
Najedzeni ruszamy leniwie pod górę Polaną pod Wysoką. Droga jest przecudna, ładne widoki, chociaż dość ostro pod górkę, szczególnie w końcowym odcinku. Krótki odpoczynek na przełęczy Kapralowa Wysoka i szturmujemy najwyższy szczyt Pienin. Strome skalne podejście, po drodze niewielka platforma widokowa i po krótkim wspinaniu szczyt zdobyty. Mało tu miejsca, jest po prostu ciasno, ale widoki ładne no i satysfakcja. Wysoka należy do Korony Gór Polski.
Schodzimy i udajemy się dalej grzbietem Małych Pienin. Jest po prostu cudnie. Droga prowadzi przeważnie łąkami więc widoki cały czas takie, że hej! Zaliczamy Durbaszkę, mijamy Wysoki Wierch i tak sobie idziemy… i idziemy.. Przechodząc przez Szafranówkę zastanawiamy się czy nie zejść na Palenicę i nie zjechać do Szczwnicy, ale postanawiamy być twardzi i pomimo zmęczenia idziemy według planu do schroniska Orlica. Tu już mocno zmęczeni chcemy JEŚĆ!!! Jak na złość nie ma nic co by nas zadowoliło. Trudno, jeszcze pół godzinki i będziemy w mieście, tam sobie pojemy! No i pojedliśmy. I wreszcie można wyciągnąć zmęczone gnaty na lażaczkach na balkonie. Uffff…
Dzień szósty – niewypał
Znowu podjechaliśmy do Jaworek i ruszyliśmy żółtym szlakiem przez Dolinę Białej Wody. Cel mieliśmy ambitniejszy – zamek w Starej Lubownej na Słowacji. Dolina bardzo malownicza i łatwa do przejścia. Do polecenia nawet leniwcom, do pewnego momentu można dojechać „ciuchcią”, a nad rzeczką jest nawet takie dogodne miejsce do „plażowania”. My szliśmy dalej, pod górę na Przełęcz Rozdziela. Tu już słowackim żółtym szlakiem zeszliśmy do Litmanowej i chcieliśmy dostać się jakimś autobusem do Starej Lubownej. Ha, pomarzyć mogliśmy o transporcie! Miejscowość jak z lat pięćdziesiątych, wymarłe ulice, autobus dwa razy dziennie i tylko w dni robocze czy jakoś tak – w każdym razie w tym dniu nie jechał. Na słupach megafony, nie wiem czemu miały służyć. Chcieliśmy zjeść cośkolwiek, ale żadnego punktu gastronomicznego nie było. Z trudem znaleźliśmy sklep i szczęśliwi kupiliśmy jakieś bułki i wodę mineralną. Nie mieliśmy innego wyjścia tylko wracać tą sama drogą. Po drodze znaleźliśmy piękne prawdziwki, pod sosenkami sobie rosły.
Ponieważ wyruszaliśmy raniutko z myślą o dotarciu do zamku, po powrocie z nieudanej wycieczki zostało nam jeszcze sporo czasu. Poszliśmy na Sewerynówkę, nad wodospad Zaskalnik. I tam – w karczmie Czarda – wreszcie się najedliśmy. Wróciliśmy do Szczawnicy Ciuchcią.
Dzień siódmy – niestety ostatni
Drogą Pienińską, wzdłuż Dunajca doszliśmy do Czerwonego Klasztoru. Mostem granicznym przeszliśmy na polską stronę, na straganie kupiliśmy buty, które później okazały się bardzo wygodne i żałowałam, że nie kupiłam dwóch par, ale nosić to w plecaku… Na dole przy wejściu do Parku Narodowego zajrzeliśmy do pawilonu wystawowego ukazującego faunę Pienin. W schronisku Trzy Korony zjedliśmy coś - nie pamiętam co, bo nie ma tego na filmie. Znanym już żółtym szlakiem weszliśmy na Przełęcz Szopka znaną też pod nazwą Przełęcz Chwała Bogu. I to był koniec naszego wchodzenia pod górki. Teraz tylko zejście do Krościenka niezbyt ciekawym szlakiem. Tam smaczne lody, trochę zwiedzania i autobusem do Szczawnicy.
I to by było na tyle.