Wołowiec - Mleczna Góra

Ta wycieczka ,zwana " Wyjazd na Krokusy" ,cieszy się co roku dużą popularnością. Tak i było tym razem ( około 35 osób ), zawiodła tylko pogoda. Na Siwej Polanie ,skąd ruszaliśmy w dalszą drogę, przywitał nas lekki deszczyk i chmury ,które skutecznie zasłaniały prawie wszystko. Na szczęście krokusy było widać , bo część uczestników była by zawiedziona. Tu zaznaczę , że ta liczna nasza grupa podzieliła się na - spacerowiczów ( Dolina i schronisko) , wędrowców ( Dolina ,schronisko i Grześ 1653mnpm ) i zapaleńców ( Wołowiec 2063 mnpm ).
Biorąc pod uwagę ,że nasza dziesiątka ( 3 kobitki i 7 chłopów) musiała nadrobić trochę nad resztą by nikt na nas nie czekał pod busem ,rezygnujemy z odwiedzin w schronisku ,a z powodu trudnych warunków atmo , nie idziemy przez Grzesia i Rakoń ,tylko zielonym na przełęcz pod Rakoniem i dalej na Wołowiec. Gdy jednak gdzieś w okolicy Polany Huciska okazało się ,że moje baterie w aparacie wydały ostatnie tchnienie ,musiałem nadrobić trochę czasu przed grupą już nadrabiającą ! Dziękuję za to mojej kochanej żonie! W sobotę postanowiła ,że to ona zabierze aparat ze sobą (była w grupie zdobywającej Grzesia ) i spakowała go do swojego plecaka. Co Mi do tego chce dziewczyna niech bierze ! Na Siwej Polanie stwierdziła ,że przecierz Ania (siostrzenica ) ma aparat, więc ja mogę zabrać nasz ze sobą . Na pytanie gdzie ma akumulatorki , z lekkim uśmieche odpowiedziała - w dużym pokoju w kontakcie się ładują !!! W ten sposób sprawdziła moją krzepę i dała mi możliwość podbicia książeczek GOT PTT! Dzieki !!!

Do momętu podążania lasem ,tempo mieliśmy rewelacyjne. Nie było przystanków na sesje foto , bo jak widzicie w galeri ,to nie wiele widzicie. Schody zaczeły sie w momęcia wyjścia na kosówki. Co prawda było widać tylko czubki tych wyższych, ale to jednak regiel z kosówkami ( 150 cm śniegu ). Latem szlak troszkę bardziej trawersuje i nie jest tak męczący. Jednak zimą gdy nie widać znaków , ani celu ,trzeba mieć ze sobą doświadczonego przewodnika ,który "na czuja" doprowadził nas bezbłędnie ,najpierw do przełęczy a później na szczyt Wołowca. Na szczycie tradycyjnie powitałem leniwe zwierze ,które muszę dzwigać na swoich plecach ( "ŻUBR" ) i zadzwoniłem do żonki , która ,jak sie okazalo, była w tym czasie na Grzesiu! Patrząc z niedowierzaniem na zegarek okazało się, że w tych arcy trudnych warunkach , wyszliśmy na górę w czasie przewodnikowym letnim, a nawet ciut szybciej! Bylismy z siebie dumni! A jak trudne warunki to były , dostrzegliśmy schodząc z przełęczy tą samą trasą. To nie były schody ! To drabina !
Szczęsliwie jednak wszyscy dotarliśmy do busa i zmęczeni i zmoczeni i zadowoleni! A ja wraz z kolegą Andzejem , w ramach "wyrypy " i z pragnieniem ciepłego posiłku i zimnego piwa , ruszamy w niewiarygodnie szybkim tempie na Siwą Plane do Karczmy. Z Wołowca wyszliśmy o 14:15 ,a o 17: 10 jadłem już kwaśnicę (bardzo dobra) z żeberkiem. Jak się później okazało razem z Andrzejem ,wyprzedziliśmy nie tylko "zapaleńców" , ale i "wędrowców" i "spacerowiczów" !!! Z naszej licznej grupy na parkingu byliśmy jako jedni z pierwszych!
