Marcowy Albion - druga połowa - Londyn

3.04.2011 - po powrocie..., Anna Siemomysła

27.03.2011 – Dzień Dziewiąty (niedziela) – Wembley – Kew Bridge Steam Museum – podróż na Wandsworth

Po wczorajszym pubie mamy dziś leciutki problem z wstaniem, jednak ciasnota nie pozwala na długie wylegiwanie się. Są też plany. Piter MUSI zobaczyć Wembley, a Romek powtórzyć wizytę w Muzeum Pary przy moście Kew.

3.04.2011 - coraz bliżej domu - gdzieś w Niemczech, Anna Siemomysła
3.04.2011 - coraz bliżej domu - gdzieś w Niemczech, Anna Siemomysła

Zatem w drogę – najpierw na stacji metra Acton krótka lekcja korzystania z oysterek – czyli Oyster Card – kart magnetycznych ładowanych funtami, którymi płaci się za przejazd każdym środkiem komunikacji londyńskiej – zdecydowanie wygodniejszy i tańszy sposób niż każdorazowe kupowanie biletów. Potem podróż z przesiadkami na Wembley. Stadion robi wrażenie, choć początkowo widoczny z daleka, z bliska chowa się za budynkami i trudno nam go namierzyć, a spacer ze stacji się dłuży. Pod nim rozciąga się spore targowisko kojarzące się nam jednoznacznie ze Stadionem XX-lecia w Warszawie. Obchodzimy go wokoło szukając toalet i wejścia, po czym ustalamy podział wycieczki na podgrupy. Paweł zostaje z Piterem i Anią – zamierzają zwiedzić stadion – wycieczka obowiązkowo z przewodnikiem 15£. My natomiast uciekamy do Muzeum Pary, gdzie od godziny 11 mają miejsce pokazy działania XIX-wiecznych silników.

Skok z Wembley na Kew Bridge zajmuje nam nieco ponad godzinkę… uff... miasteczko…

2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła

Muzeum znamy już z poprzedniego pobytu w Londynie. Bardzo nas zachwyciło, więc planując pobyt  nie omieszkaliśmy zajrzeć na jego stronę internetową, żeby sprawdzić plan pokazów. Mieści się ono w XIX-wiecznej stacji pomp, która obsługiwała spory kawałek Londynu, zapewniając dostawy świeżej wody. Wewnątrz poza silnikami napędzającymi owe pompy zebrano także kilka innych, które zadbane i naoliwione w każdej chwili można puścić w ruch. Zwiedzający mają możliwość oglądania działających maszyn z naprawdę bliskiej odległości, a wszysycy pracownicy muzeum z chęcią udzielają wszelkich informacji na jego temat. Romek, który zafascynowany jest wszystkim, co ma związek z XIX-wiecznym przemysłem i skutecznie mnie tym zaraził, miejsce to wprost pożera. W dniu dzisiejszym ma tu miejsce festiwal mini maszyn napędzanych gorącym powietrzem. Na każdym skrawku wolnego miejsca rozstawione są stoliki, a przy nich zapaleńcy prezentujący swoje maleństwa w działaniu. Jak na nasze potrzeby jest tu dziś zbyt wielu ludzi, trudno znaleźć miejsce, z którego zobaczy się wszystko, ostatnim razem lepiej nam się trafiło. Mimo to nie uważamy bymnajmniej żeby 9,50 za bilet (ważny przez cały rok), było funtami zmarnowanymi - następnym razem także tu przyjjdziemy. Podziwialiśmy ponownie z zachytem salę silników dieslowskich, pomniejsze silniki parowe w dawnej hali bojlerów oraz nie pracujące póki co większe tzw. Cornish Beam Engines, czyli kornijskie silniki działające na zasadzie tłoczenia pary z pomocą długiego ramienia. Tym razem udało nam się zobaczyć w ruchu koło wodne umieszczone na zewnątrz budynku oraz jeżdżącą ciuchcię – 2 lata temu byliśmy tu w sobotę a to maleństwo wozi gości jedynie w niedzielę. Oczywiście gwoździem programu było puszczenie w ruch drugiego pod względem wielkości silnika w muzeum – dziewięćdziesięciocalowego kornijskiego giganta wysokiego na trzy piętra z ramieniem o wadze 32 ton. Jest to największy działający do dziś silnik tego typu na świecie. Zbudowany był w Kornwalii jako pierwszy od początku wykorzystywany specjalnie w stacji przepompowywania wody, jako że silniki tego typu zwykle obsługiwały kopalnie. Generalnie wizyta w Kew Bridge Steam Museum w dniu pokazu o nazwie Dzień Kornijskich Gigantów była wspaniałą kropką nad „i” dla naszego pobytu w Kornwalii.

Początkowo myśleliśmy, że na pokaz wielkiego silnika zdąży reszta ekipy, jednak pobyt na Wembley trwał na tyle długo, że dotarli za późno, a mój brak konsekwencji w ustaleniach co dalej, zaowocował dla nich niepotrzebną przejażdżką do Kew. Myśleli bowiem, iż pójdziemy jeszcze do malowniczych ogrodów Kew Gardens, jednak było już dość późno, a trzeba jeszcze było odwieźć Anię i Piotrka do koleżanki w Wandsworth - miejsca spod ciemnej gwiazdy 😉

2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła

W związku z weekendem komunikacja londyńska na każdym kroku utrudniała nam życie. To jest sprawa, którą musi wziąć pod uwagę każdy turysta – w weekendy prowadzone są remonty i wiele nitek metra, kolejki naziemnej itp. niestety nie kursuje, lub kursuje inaczej niż zwykle. Aby odwieźć towarzyszy i ich bagaże podróżowaliśmy wcale nie mały kawałek na piechotę, potem metrem, pociągiem i na koniec autobusem – razem jakieś 1,5 godziny. Według google map tą samą trasę pokonalibyśmy w 25 minut samochodem… tyle że nasz Land Rover stał już sobie wtedy odpoczywając na podjeździe domu kolegi Pawła wciśnięty między szopkę a niewysoki płotek, gdzie mógł to czynić bez zbędnych dla nas kosztów.

 

2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - Białe Klify Dover, Anna Siemomysła

28.03.2011 – Dzień Dziesiąty (poniedziałek) – Acton i Ealing Broadway

Zasadniczym planem na dziś jest urządzić wreszcie 😉 Pawłowi mieszkanie. Pomiędzy wizyty w takich miejscach jak bank, czy sklepy ze sprzętem AGD wkładamy zwiedzanie dwóch londyńskich dzielnic – Actonu, gdzie mieszka Paweł i Ealing, gdzie postanawiamy odwiedzić znany już Romkowi pub Shanakee.

2.04.2011 - LR przepakowany, Anna Siemomysła
2.04.2011 - LR przepakowany, Anna Siemomysła

Dla mnie każda dzielnica Londynu stanowi osobne miasteczko – posiada swoje urzędy, świątynie, parki, muzea i główną ulicę, zwykle choć częściowo deptak, zwany High Street.

Spacer po Actonie owocuje spostrzeżeniem, iż wiele religii żyje tu obok siebie i chyba raczej dość zgodnie, skoro nie widać śladów zniszczeń na budynkach – mijamy kościół katolicki, meczet, kościół anglikański i parę innych, których nie rozróżniam. Sporo tu także pubów, o kolorowych szyldach i poetyckich nazwach typu George and the Dragon, The King’s Head, czy Sheepwalk Tavern. Nazwa dzielnicy wzięła się od staroangielskiego słowa oznaczającego dęby, jako że na tych terenach niegdyś szumiały dębowe lasy – pamiatką po nich są dęby rosnące w Actońskim Parku, w którym na dobre zaczęło się już kolorowe kwitnienie, a który powstał na miejscu wydobycia gliny do produkcji cegieł, z których budowano tutejsze kamienice. Spędzamy w nim sporo czasu, bo ja koniecznie chcę uchwycić jak najwięcej wiosny moim aparatem. Bardzo mi się też podoba zachowany między pubem a centrum handlowym maleńki cmentarzyk św. Marii z zabytkowymi nieraz pięknymi nagrobkami.

2.04.2011 - początek powrotu, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła

Po domowym obiedzie jedziemy metrem na Ealing. To bardzo polska dzielnica, pełna polskich sklepów, z polskimi pierogami i innymi specjalnościami. Znajduje się tu też duży polski kościół parafialny, do którego jeździłam ostatnim razem na msze. Tutaj spacerujemy po skwerkach i delektujemy się Guinnessem w typowo irlandzkim pubie Shanakee, gdzie próżno szukać turystów, a mój brat niegdyś, w Dniu Świętego Patryka, omal nie został z niego wyrzucony, dopóki nie okazało się, iż jest „bratem katolikiem” z Polski. Poza tym spotyka nas tu niespodziewana radość, gdy z wystawy sklepiku wyskakują na nas pączki o typowo polskim wyglądzie, oczywiście sklepik okazuje się być prowadzony przez Polaka, a pączki nie tylko wyglądają, ale i smakują pysznie, a kosztują jedyne 90p.

Dzień upływa powoli na drobnych przyjemnościach, a Pawła mieszkanie staje się coraz przytulniejsze.

2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła

29.03.2011 – Dzień Jedynasty (wtorek) – Hemel Hempstead i „coś się dzieje z samochodem”

Dziś plan zakłada odwiedziny u starych przyjaciół. Z czasów licealnych. Bierzemy więc samochód z naszego prywatnego parkingu i jedziemy na północ. Do Hemel Hempstead. Miasteczko położone mniej więcej po środku drogi między Londynem a jednym z „londyńskich” lotnisk Luton, ma swój urok, lecz nie miało by szans na nasze odwiedziny gdyby nie Aga. Poprzednio przybyliśmy tu pociągiem, tym razem kierujemy się pamięcią Romka i tym co widzieliśmy w domu na googlach. Jedziemy spokojnie, gdy nagle wyrasta przed nami ni mniej ni więcej tylko rondo-kwiatek, zwane tutaj jakże trafnie Magic Rondabout… Masakra – koło, a wokół niego sześć mniejszych… po tych małych jeździ się jak to w Anglii – w lewo, a wokół środkowego wychodzi na odwrót – bardziej niby dla nas zrozumiale… zasady generalnie jak na każdym rondzie, gdzie ustąpić musi wjeżdżający, jednak panuje tu chaos i odnosimy wrażenie, że nikt nie jest pewny czy może jechać i wskakuje na swoje małe rondko, gdy nabierze odpowiednio dużo odwagi…brrr…

2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła

Odwiedziny upływają spokojnie, jest czas na babskie ploty, na wizytę w ciuchlandach no i pyszny obiad – angielski gulasz z równie angielskimi kluchami wyczarowany specjalnie dla nas.

Startujemy z powrotem koło godziny 17, przejeżdżając przez tesco, gdzie niestety kasjerka myli się na naszą niekorzyść. Może to jakiś znak, że coś się dzieje z naszą karmą? W lekko zważonych humorach kontynuujemy podróż. Jakieś Zaraz po wjechaniu na autostradę coś się zaczyna dziać z samochodem. Szarpanie kierownicą i trzęsący się tył są wyczuwalne nie tylko dla kierowcy. Pierwsze skojarzenie – krzyżak. Takie same objawy pojawiły się przy naszym powrocie z objazdu Bałtyku. Romek zwalnia i powoli toczymy się z powrotem do Londynu. Po zaparkowaniu od razu pod samochód. Ogląd nie daje żadnych odpowiedzi, wszystko wydaje się być w porządku… trzeba to przemyśleć, udajemy się zatem do najbliższego pubu. Narada przynosi jeden wniosek – skoro my nie widzimy, należy znaleźć mechanika. Ot wyzwanie.

2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - zamek w Dover, Anna Siemomysła

 

30.03.2011 – Dzień Dwunasty (środa) – Harrow-On-The-Hill,  poszukiwania mechanika i Camden

2.04.2011 - ranny Land Rover pod zamkiem w Dover, Anna Siemomysła
2.04.2011 - ranny Land Rover pod zamkiem w Dover, Anna Siemomysła

O poranku zafundowaliśmy sobie spacer po okolicznych mechanikach. Numer 1 prowadzony przez Hindusów, z biurem i sporą halą nie zachwycił. My mówimy jakie auto, oni patrzą kamiennym wzrokiem, my mówimy co się dzieje, oni dalej patrzą, my opowiadamy o naszych podejrzeniach, pokazujemy krzyżak na ewentualną wymianę oni patrzą na niego jakby pierwszy raz widzieli… Generalnie nie ma pewności czy rozmawialiśmy z mechanikiem, może to jedynie recepcjonista? Kazał przyjechać jutro. Numer 2 w wąskiej uliczce, ubabranej olejem prowadzony przez dwóch bardzo czarnoskórych Panów, słuchających Radia Czarna Ameryka, na oko posiadających ogromne pokłady luzu i kojarzących się bardziej z Nowym Jorkiem niż Londynem, robi o wiele lepsze wrażenie. Przede wszystkim wyraźnie wiedzą o co chodzi i też każą przyjechać jutro, lecz już na konkretną godzinę. Kolejny warsztat okazuje się zajmować jedynie MOTami, czyli dorocznymi przeglądami. Więcej w okolicy nie wypatrzyliśmy. Dzwonimy do PZU,  którym wykupiliśmy ubezpieczenie samochodu na wyjazd, czy pokryją nam koszty ewentualnej naprawy. Okazuje się, że nie, bo auto może jeździć… jak już stanie i nas przy okazji nie zabije, to i owszem… wiele się jeszcze musimy nauczyć, jeśli chodzi o takie sprawy. Dzwonimy do kolegi Browara z Landkliniki, żeby spróbował nam namierzyć mechanika typowo landroverowego w okolicy. Browar działa, lecz okazuje się, że nie jest to wcale takie proste i w samym Londynie bardzo ciężko. Niniejszym bardzo dziękujemy za wsparcie i pomoc. Decydujemy, że jutro odwiedzimy specjalistów od Radia Czarna Ameryka.

Co robić w międzyczasie? Paweł proponuje wycieczkę na Harrow, gdzie kiedyś mieszkał. To kolejne z angielskich miasteczek. Jego część zwana od swego położenia Harrow On The Hill jest bardzo malownicza. Mimo faktu, iż zanosi się na deszcz jedziemy. Oglądamy budynki prywatnej szkoły Harrow z czesnym w okolicach 60 tysięcy funtów za semestr, z których wysypują się chłopcy w słomkowych kapeluszach 🙂 Tu uczęszczał swego czasu lord Byron, lecz szkoły nie ukończył podobnie jak Winston Churchill, którego wykończył nauczyciel łaciny. Zaglądamy na cmentarz przy kościele św. Marii, którego początki datują się na XI wiek. Tu pośród bujnej roślinności na stoku wzgórza ukrywają się przepiękne nagrobki z kolorowymi herbami. Podziwiamy wąskie uliczki w wspinającymi się w górę wiktoriańskimi kamieniczkami, uderza bujna roślinność parku i ta przydomowa. Na koniec oczywiście pub – po pierwsze elegancki The Castle z wnętrzem zakorzenionym silnie w XIX stuleciu i grami towarzyskimi czekającymi na żądnych rozrywki gości, później studencki Junction, przypominający mi bardzo warszawskiego Bolka z Pół Mokotowskich. Ten pierwszy zdecydowanie bardziej przypadł nam do gustu, choć ceny były przystępniejsze w drugim.

2.04.2011 - awaria na autostradzie M20, Anna Siemomysła
2.04.2011 - awaria na autostradzie M20, Anna Siemomysła

Wieczorem jesteśmy umówieni na Camden Town z Anią, Piotrkiem i ich koleżanką Agnieszką. Wyjeżdżamy zaraz po przekąsce obiadowej, żeby coś niecoś jeszcze zobaczyć. Camden to dzielnica położona na północ od City, słynąca z targowiska, na którym można nabyć starocie, ubrania i tkaniny z całego świata. My przybywamy już po zamknięciu Camden Market, a i liczne sklepiki z gotycką odzieżą czy butami oraz studia tatuażu powoli się zamykają. Ponadto Camden słynie ze swych kanałów i śluz przez które można przepłynąć się barką. My mamy okazję podziwiać jak niewielka łódeczka pokonuje śluzę Camden Lock – wszystko robi sam sternik, wychodzący na brzeg i otwierający a potem zamykający kolejne wrota, aby wyrównać poziom wody. Cała operacja zajmuje mu jakieś pół godziny. Tak nam się przynajmniej wydaje, gdy obserwujemy go z mostu w zbierającym się dokoła półmroku, czekając na Agnieszkę, która przybywa ostatnia. Wstępujemy do pubu na małą chwilę pogaduszekoczywiście przy Guinnessie. Ja tym razem za radą Agi próbuję popularnej „babskiej” wersji – z sokiem porzeczkowym, jednak nie są to moje smaki. Po piwku znów się rozdzielamy. Zabieramy Pawła na nocny Londyn. Chcemy zobaczyć oświetlony Tower Bridge i przejść się brzegiem Tamizy. Warto, gra świateł na wodzie i mała ilość spacerowiczów, wynagradza mi drażniące tłumy w Camden.

 

2.04.2011 - awaria na autostradzie M20, Anna Siemomysła
2.04.2011 - awaria na autostradzie M20, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

31.03.2011 – Dzień Trzynasty (czwartek) – dziwne zwyczaje angielskich mechaników i spacer po City

Ten poranek rozpoczynamy ostrą akcją „napraw auto”. Najpierw trzeba je ściągnąć z parkingu na Ealing. Potem nielegalnie zaparkować pod domem na chwilkę, aby go wyładować ze zbędnych przedmiotów – prawie natychmiast zaczyna się przy nas kręcić Pan w Zielonym Mundurku (służby miejskie między innymi wyszukujące nielegalnie parkujących) – nieodłączny notesik i żółty ołówek silnie mnie stresują, lecz póki co nie przyszedł do nas żaden list z dalekiego Londynu.

1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

Teraz jedziemy na wąską uliczkę pełną mechaników. Ci z którymi się umawialiśmy natychmiast wskakują pod samochód i po debatach między sobą i wypytywaniu nas o szczegóły (odpowiedzi udzielamy częściowo ustnie częściowo na migi) stwierdzają, iż na oko nie widać żadnych uszkodzeń na krzyżakach, ani na wałach. Roztaczają przed nami wizję źle wyważonego wału i dają adres do specjalisty od wałów, który urzęduje gdzieś w okolicach Heathrow. No cóż… zbieramy Pawła, który w tym czasie załatwiał sprawę podłączenia swego domu do internetu, na czym nam bardzo zależało i jedziemy do Pana Propshafta… Ten też natychmiast, mimo całkiem eleganckich spodni rzuca się pod nasz samochód na glebę i ogląda podejrzanego. Po czym rzuca werdykt – nic tu nie widać, lecz może stało się tak… nasze twarze mówią mu wyraźnie, iż go nie rozumiemy ani w ząb, chwyta więc narzędzie lekcji poglądowej w postaci wału leżącego obok wielu innych na hali i tłumaczy z pokazem. Teraz rozumiemy. Mówi, że jeśli to się stało, to on to naprawi, jeśli zaś po zdjęciu wału okaże się, że nic mu nie jest, nie weźmie ani grosza. Dość logiczne i uczciwe. Kiedy zatem może go zdjąć, bo zależy nam na czasie, wszak pojutrze wracamy do Polski? Nie może… jest specjalistą od wałów, nie ma uprawnień do ściągania ich z aut, ale gdybyśmy przywieźli mu sam wał, to on go z chęcią obejrzy… rzedną nam miny. Czym przywieźli? Metrem? Chyba nie, bo w pobliżu nie ma nawet żadnej stacji…

Musimy podjąć jakąś decyzję, ale na razie nie jesteśmy w stanie. Pociesza nas fakt, iż przy mniejszych prędkościach z autem jest spokój. Może jeszcze Browar coś dla nas znajdzie, skoro mamy już dostęp do internetu powinno być łatwiej.

1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

Skoro póki co nie mamy nic więcej do zrobienia z autem, jedziemy z Romkiem do City. Mam ochotę na spacer po okolicy, którą w czasie poprzedniego pobytu po prostu ominęliśmy, czyli po ścisłym centrum – od Covent Garden, przez Leister Square i Picadilly do Hyde Parku. Właściwie nie wiem skąd taka chęć, przecież ja nie cierpię tłumów, kiedy ludzie obijają się o siebie na chodnikach…

W każdym razie jedziemy. 3 rzeczy podobały mi się na tym spacerze – po pierwsze była pora lunchu i pod pubami stali sobie panowie z papieroskiem i piwkiem, a czasem kawką, co wydało mi się jakieś takie egzotyczne. Po drugie niewielki park – skwerek w Soho. Po trzecie bezczelna wiewiórka w Hyde Parku, która chciała pożreć dekielek od mojego obiektywu gdy mi spadł z wrażenia na jej widok. Kazałam też Romkowi zrobić zdjęcie mojej osoby pod Amorkiem na Picadilly Circus – podobne zrobiłam sobie pół życia temu, jak tu byłam ze szkolną wycieczką i sentyment mnie ogarnął. Spacer nas zmęczył i nie należy do rzeczy, które byśmy planowali kiedykolwiek powtarzać.

1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

Wieczór znów spędziliśmy w pubie. Tym razem na Boston Manor w The Harvester, gdzie umówiliśmy się z kolegą Pawła z pracy. Romek wdał się w dyskusje militarno-marynistyczno-ekonomiczne i wieczór upłynął bardzo przyjemnie – przede wszystkim na wyścigu do baru pt. kto teraz stawia. Warto dodać, że kolega ma coś koło 60-tki na karku. Bardzo, ale to bardzo sympatyczny człowiek, który na koniec obdarował nas atlasem samochodowym Wysp Brytyjskich z atrakcjami nie do ominięcia.

 

1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

1.04.2011 – Dzień 14 (piątek) – Richmond i pożegnalny wieczór

Dziś podejmujemy decyzję co robić i jak wracać. Po pierwsze powoli. Po drugie licząc się z faktem awarii wału i konieczności podróży na jednym. Po trzecie odwiedzając po drodze do Dover warsztat LR w okolicach miejscowości Folkestone.

1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła
1.04.2011 - Richmond, Anna Siemomysła

Podjęcie decyzji nas uspokaja i możemy sobie pozwolić na zwiedzenie kolejnego londyńskiego miasteczka. Tym razem Richmond. Położona na południowy zachód od City jest dzielnicą typowo angielską i historycznie znaczącą. Edward I przeniósł tutaj swój dwór i tutaj upokorzył szkockich przywódców karząc im defilować przed sobą na kolanach. Pod koniec XV wieku stara rezydencja spłonęła w pożarze, a na jej miejscu król Henryk VII postawił pałac, który nazwał Richmond Palace. Od jego nazwy nazwę wzięło powstające wokół miasteczko. Richmond jest dzielnicą bardzo zieloną, znajduje się tu ogromny park będący Rezerwatem Przyrody, po którym beztrosko hasają jelenie i inna zwierzyna. Widok na Londyn rozciągający się ze wzgórza Richmond jest bodajże najrozleglejszy jaki można znaleźć i piękny wczesną wiosną. Przy moście Richmond siedzi sobie człowiek i doprowadza łódź do stanu używalności, napisy na ławkach służące upamiętnieniu bliskich zmarłych mówią o przyjemnościach jakich zażywali oni tutaj za życia, a łabędzie prześcigają się z kaczkami w pogoni za chlebem rzucanym przez dzieciaki do wody. Podoba mi się tutaj bardzo. Żywopłoty mozaiki, klomb ze starej łódki, oranżeria przyklejona do tarasu kamienicy. Jest tu zdecydowanie inaczej niż na wiecznie głośnym Actonie.

Stąd udajemy się na proszony obiad – kolejny kolega Pawła, tym razem Polak, chce nas poznać i ugościć – domowa pizza, to dobry pomysł po takim spacerze.

31.03.2011 - Boston Manor, Anna Siemomysła
31.03.2011 - drzewo na Boston Manor, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Hyde Park, Anna Siemomysła

Na koniec dnia spotykamy się w komplecie, znosimy bagaże do auta, które od 17-tej może spokojnie stać pod domem i idziemy na pożegnalne piwo do The Rocket, najbliższego pubu, w którym nas jeszcze nie było. Ja kończę na wodzie z lemonką – tego barman nawet nie doliczył do rachunku…

Wreszcie czas spać. Jutro zaczynamy odwrót z Wyspy.

31.03.2011 - Hyde Park - bezczelna wiewióra, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Hyde Park - bezczelna wiewióra, Anna Siemomysła

 

2.04.2011 – Dzień Piętnasty (sobota) – Londyn – Dover – Dunkierka – Sankt Augustin – 599 km

31.03.2011 - brama Hyde Parku, Anna Siemomysła
31.03.2011 - brama Hyde Parku, Anna Siemomysła

Wstajemy dość wcześnie, chcemy jak najszybciej dotrzeć do warsztatu w Folkestone, a przecież pojedziemy wolno, ze względu na niezdiagnozowaną acz pewną awarię. Chwilka pożegnań i ruszamy. Pasażerowie z tyłu szybko zasypiają, ja pozwalam sobie na króciutkie drzemki, od momentu wjechania na autostradę M20. Romek jedzie wolno – 70/80 km na godzinę, a w pewnym momencie czując że bujanie jest jakby mocniejsze zaczyna jechać 60-ką. Jesteśmy już bardzo blisko ostatniego, trzynastego zjazdu z autostrady, tego, który ma nas doprowadzić do upragnionego specjalisty. Nagle coś przelatuje nad szybą, a potem następuje chrupnięcie i Romek kurczowo trzymając kierownicę zwalnia i kieruje się na pobocze. Zdążyliśmy jeszcze w trakcie akcji wymienić dwa zdania – ja „…a byliśmy tak blisko…” Romek „…to nie wał, to coś innego…”. Pasażerowie budzą się zdziwieni i wszyscy patrzymy z przerażeniem na kładące się właśnie na poboczu koło, które odpadło od naszego pojazdu. Zatrzymaliśmy się idealnie pod estakadami zjazdu nr 12, w dobrym miejscu o szerszym poboczu. Ostrożnie wysiadamy i rozumiemy wszystko. Od początku odkręcało nam się koło. Gdy w końcu po X kilometrach odpadła ostatnia śruba po prostu odjechało… ileż mieliśmy szczęścia! Po pierwsze uratował nas napęd na 4 koła – tył pchał auto i pozostałe przednie koło nie ściągnęło nas na środek autostrady, po drugie odpadło lewe koło, a my jeszcze znajdowaliśmy się w świecie ruchu lewostronnego, więc spokojnie odtoczyło się na pobocze i wreszcie po trzecie, co najmniej równie ważne – przytomność i ostrożność Romka. Wiemy teraz, że powinniśmy byli sprawdzać śruby kół codziennie. Słusznie należał nam się ochrzan, który po powrocie dostaliśmy od Dreada. Na swoje usprawiedliwienie mamy tylko to, iż nie tylko my na to nie wpadliśmy. Chodziliśmy wszak po mechanikach… teraz po pierwsze ci co palą zapalają papierosa, ja też mam ochotę… zamiast tego dzwonię do PZU. Chcę załatwić wszystko przez nich, żeby w razie czego nie mieć problemów. Rozmowa mnie rozstraja… Mogą zapewnić nam nocleg jak go sobie znajdziemy i do niego jakoś dotrzemy, mogą przysłać do nas auto zastępcze z Polski, tylko musielibyśmy sobie poczekać jakieś 20 godzin (pytanie „a nie może sobie pani zejść z tej autostrady?” jest chyba hitem sezonu), a do tego uprzedzają, że nie zmieszczą się do niego nasze bagaże, bo to małe autko będzie. Wybieram opcję pt. wezwanie lawety z najbliższego warsztatu i mam nadzieję, że nie nie będzie nas holował z powrotem do Londynu. Ledwie kończę rozmowę i mija mi atak śmiechu wywołanego histerią, przyjeżdża do nas patrol autostrady. Szybcy są. Siwowłosy mężczyzna patrzy na nas z lekkim przerażeniem gdy dociera do niego co się stało. Jego pierwsze pytanie brzmi „czy nikomu nic się nie stało?”. Od razu mówię mu, ze już powiadomiłam ubezpieczyciela i czekamy na pomoc drogową. Ogląda auto i koło, stwierdza, ze na oko wszystko jest ok. Musimy oczywiście założyć zapas, gdyż otwory w feldze z okrągłych zmieniły się w owalne, no i nie wiadomo czy wszystkie śruby (w międzyczasie chłopcy dwie znaleźli) są w porządku. Zauważam ze zdziwieniem, iż stres powoduje natychmiastowy wzlot na wyżyny posługiwania się obcym językiem, a zawsze wydawało mi się, że jest odwrotnie. Patrol odjeżdża i czekamy na lawetę, której przyjazd najpierw obwieszcza nam się telefonicznie. Mechanik, który przyjeżdża, stwierdza na dzień dobry, że mieliśmy dużo szczęścia, a po oględzinach samochodu, które wypadają bardzo pozytywnie – praktycznie żadnych strat poza felgą, dodaje, iż puści nas do Polski, jeśli będziemy mieli 5 śrub, a jeśli chociaż jednej będzie brakować, jedziemy lawetą to Ashford. Na szczęści obie znalezione śruby są w porządku, trzy pozostałe ściągamy z zapasu. Również na szczęście mamy hi-lifta, bez niego też czekałaby nas laweta… właściwie chłopcy robią wszystko sami, zmiana koła, potem cybantami przymocowują kawałek odgiętej blachy nadkola – wszystko pod okiem fachowca 😉 Mamy zgodę na odjazd, podpisujemy sobie nawzajem papierki, przy okazji nasz Land Rover zmienia kolor na czarny. Jeszcze trzeba od nowa zapakować rzeczy, tym razem z wielkim kołem w bagażniku. Możemy ruszać.

Jesteśmy w Dover na tyle wcześnie, iż spokojnie zwiedzamy zamek. No może nie do końca spokojnie – jest w nas wciąż nieco nerwów. Zamek położony jest na klifie, powyżej portu promowego i naprawdę szkoda go ominąć, jeśli już się tam jest. Wejście kosztuje 13,90£, dla nas jest darmowy ze względu na wejściówkę English Heritage. Nie mamy tak dużo czasu, żeby powoli spacerować i zagadywać siedzących tu i ówdzie ludzi w strojach z epoki, którzy zajmują się „codziennymi” sprawami jak np. wyszywanie chorągwi… możemy jednak znów nawdychać się nieco historii. A historia tutejszej fortyfikacji sięga czasów rzymskich – jakieś 2000 lat temu już stała tu warownia i latarnia morska ostrzegająca żeglarzy iż zbliżają się do lądu. Obecny zamek został zbudowany za czasów Henryka II (ok. 1180 roku) i przez 800 lat swej historii ciągle się zmieniał, aby sprostać coraz to nowym sposobom prowadzenia wojen. Dla mnie najpiękniejsza jest oczywiście średniowieczna pierwsza forteca, umieszczona w tylnej części terenu zamkowego, który jest na tyle rozległy, że chętnych obwozi po nim kolejka – niebieski Deffender ciągnący niebieskie wagoniki 🙂 Nabywam tu za prawie ostatnie funty wino z pokrzywy, które bardzo mi zasmakowało na zamku Pendennis, teraz to już naprawdę koniec wycieczki – czas zjeżdżać do portu.

31.03.2011 - Łuk Wellingtona, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Green Park, Anna Siemomysła
31.03.2011 - gdzieś po drodze, Anna Siemomysła

Tym razem oglądamy klify w całej krasie, bo i pogoda łaskawsza niż gdy tu zawijaliśmy dwa tygodnie temu. Prawie całą podróż promem przesypiamy i z powodu rannej pobudki i z powodu emocji.

Zjeżdżamy z promu już po 17… wracamy do naszego czasu i uświadamiamy sobie, iż u cioci Romka, która ma nas przenocować tym razem, będziemy znacznie później niż się zapowiadaliśmy. Do Sankt Augustin (miejscowość w pobliżu Bonn) docieramy dopiero po 22, lecz i tak czeka na nas wspaniała kolacja. Nie ma zbyt wiele sił na opowieści, padamy jak muchy, by przespać kilka godzin przed kolejną wczesną pobudką.

31.03.2011 - Amorek z Fontanny na Picadilly Circus, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Amorek z Fontanny na Picadilly Circus, Anna Siemomysła

 

3.04.2011 – Dzień Szesnasty (niedziela) – Sankt Augustin – Tarnowskie Góry – Gliwice – 1005 km

31.03.2011 - Picadilly Circus, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Picadilly Circus, Anna Siemomysła

Od cioci wyjeżdżamy późno – jest już koło 10, lecz po prostu nie wypadało wcześniej. Streszczenie naszych przygód i wspólne zdjęcia (to pierwsza nasza wizyta tutaj) zajmują trochę czasu.

Podróż do domu upływa spokojnie, zatrzymujemy się tylko na tankowanie i toaletę, a już w Polsce na przydrożnym fast foodzie, bo jakoś mało atrakcyjne wydają nam się nasze zapasy, gdy zostaje dżem agrestowy i pomidory od cioci.

31.03.2011 - gdzieś po drodze, Anna Siemomysła
31.03.2011 - pora lunchu w City, Anna Siemomysła
31.03.2011 - park w Soho, Anna Siemomysła

Po odwiezieniu Ani i Piotra do Tarnowskich Gór wracamy do Gliwic, gdzie lądujemy około godziny 20:00. Zmęczeni, ale jak zwykle bardzo zadowoleni.

W sumie przejechaliśmy 5106 km. Auto zaliczyło średnie spalanie na poziomie niecałych 9 litrów z pełnym obciążeniem. Może jest jakaś nutka prawdy w tym, iż w innych krajach paliwo jest nieco bardziej kaloryczne? Wrażeń przywieźliśmy mnóstwo a spisanie ich zajęło mi tym razem więcej czasu, gdyż nie prowadziłam tak skrupulatnego dzienniczka jak w czasie objazdu Bałtyku. Obiecuję, że przy następnej podróży się poprawię 😉

31.03.2011 - park w Soho, Anna Siemomysła
31.03.2011 - park w Soho, Anna Siemomysła
31.03.2011 - gdzieś po drodze, Anna Siemomysła
31.03.2011 - chińska dzielnica, Anna Siemomysła
31.03.2011 - hipodrom, Anna Siemomysła
31.03.2011 - gdzieś po drodze, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Covent Garden, Anna Siemomysła
31.03.2011 - Covent Garden, Anna Siemomysła
30.03.2011 - The Monument, Anna Siemomysła
30.03.2011 - brzeg Tamizy, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Tower Bridge, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Tower Bridge, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Tower of London, Anna Siemomysła
30.03.2011 - London Bridge, Anna Siemomysła
30.03.2011 - HMS Belfast, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Camden Town, Anna Siemomysła
30.03.2011 - kościół w Harrow (tym niżej), Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill - pub The Junction, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill - pub The Castle, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill - jeszcze jeden, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill - nagrobek, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill - kościół św. Marii, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill, Anna Siemomysła
30.03.2011 - Harrow-On-The-Hill, Anna Siemomysła
29.03.2011 - dobrze mieć taki przyjazny dom w dalekim świecie, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Hemel Hempstead, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Gulasz po Angielsku, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Hemel Hempstead, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Hemel Hempstead, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Hemel Hempstead, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Hemel Hempstead, Anna Siemomysła
29.03.2011 - Rondo Kwiatek w Hemel (zdjęcie pożyczone), Anna Siemomysła
28.03.2011 - magnolia na Ealing South, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Ealing - polskie pączki, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Ealing Broadway, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Ealing Broadway, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Ealing Broadway, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Ealing - kościół polski, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - cmentarz św. Marii, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - pub The Red Lion And Pineaple, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - dzisiejszy ratusz, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton , Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - park, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - tablica z powitaniem również po polsku, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton , Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - meczet, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - High Street, Anna Siemomysła
28.03.2011 - Acton - kościół katolicki, Anna Siemomysła
27.03.2011 - Kew Bridge Steam Museum - wieża udostępniana raz do roku, Anna Siemomysła
Avatar użytkownika Anna Siemomysła
Anna Siemomysła
Komentarze 0
2011-03-27
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Zwiedzone atrakcje

Londyn

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024