Indie
Rano mimo różnicy czasów wstałam dość wcześnie, żeby zdążyć na śniadanie. Kuchnia znajdowała się na dachu hotelu, a potrawy i napoje podane były na szwedzkim stole, w czystych warunkach, także nie miałam obaw co do następstw spożywania tu posiłków. Pijąc kawę mogłam powoli przyzwyczajać się do odgłosów ulicy. W środku czułam zdenerwowanie i ciekawość tego co zobaczę gdy w końcu ruszę w miasto.
Po przeprowadzce z pokoju superdeluxe do deluxe (taki sam tylko bez pilota do telewizora) mogłam w końcu opuścić hotel.
Pierwszy kontakt z ulicami Delhi nie należał do przyjemnych. Ciężko było mi się przyzwyczaić do okropnego smrodu który trzeba wdychać przez cały czas. Jest to jakby mieszanka spalin, krowich odchodów, śmieci, jedzenia i ludzkiego potu. Okolice dworca kolejowego były pod tym względem chyba najgorszym miejscem. Drugą rzeczą która uprzykrzała mi samotny spacer z hotelu to ciągłe nagabywanie rikszarzy i właścicieli straganów, choć tych drugich mniej bo oni przynajmniej nie mogli za mną jechać ze swoim straganem. Ponieważ miałam tylko małą mapkę z przewodnika NG postanowiłam się zaopatrzyć w dokładniejszą, więc rozglądałam się za jakąś księgarnią. W ten sposób trochę na oślep dotarłam do dworca kolejowego. Widok setek ludzi rozlokowanych na podłodze, z których tylko część wyglądała na podróźnych, a znaczna część na żebraków jeszcze bardziej mnie zdołował. Przed wyjazdem postanowiłam nie dawać jałmużny, bo jak czytałam wystarczy dać jednemu żebrakowi a zaraz przybiegną inni. Jednak kiedy odmawiałam i odwracałam się plecami od tych chudych dzieci, albo kobiet z niemowlakiem na rękach, czułam potworny wstyd, a w gardle rosła mi buła. Później zmieniłam podejście i dawałam jałmużny tym których było mi najbardziej żal, i nie pamiętam żeby od razu otaczał mnie tłum żebraków, a nawet jakby to można ich po prostu obejść. Lepiej się czułam ze stratą jednej czy dwóch rupii albo batona, albo nawet fajki niż z tym poczuciem winy i wstydu.
Kiedy dotarłam na róg ulicy na której znajdował się mój hotel, było już ciemno. Nie pamiętam ile zapłaciłam rikszarzowi ale chyba ok 100 rupii (100napewno) wiec tyle samo co za rowerową. Mimo późnej pory uliczka tętniła życiem, chyba jeszcze bardziej niż za dnia. Niedaleko hotelu odbywał się mały festyn ku czci jakiegoś bóstwa. Przed zbudowanym ołtarzem podobnym do naszych na święto Bożego Ciała, były rozłożone dywany na których do muzyki tańczyły albo po prostu wygłupiały się dzieci. Z boku siedzieli dorośli (możliwe że rodzice). Kiedy robiłam z dość dużej odległości zdjęcia podszedł do mnie młody chłopak który miał wózek z owocami naprzeciwko ołtarza. Prawdę powiedziawszy znów spodziewałam się jakiejś próby nakłonienia mnie do kupna, ale zostałam mile zaskoczony. Koleś widząc moje zainteresowanie festynem podszedł żeby pochwalić się że jego wujek przewodniczy tej ceremonii, wyjaśnił że jest to festyn na cześć boga Ganesy, zaproponował tez żebym podeszła bliżej i porobił fotki. Tym razem nie czułam że koleś oczekuje jakiegoś napiwku za swoją pomoc, po prostu był przyjazny.
Kolację zjadłam w hotelu. Po tym pierwszym dniu miałem niesłychany kołowrotek myśli i emocji w głowie. Zimne piwo na dachu hotelu wprawiło mnie jednak w lepszy nastrój.
Na drugi dzień po przebudzeniu, wróciły niestety nieprzyjemne myśli. Nie miałam ochoty przechodzić tego samego co dzień wcześniej, postanowiłam jak najszybciej opuścić Delhi. Pierwszego napotkanego rikszarza poprosiłam o dostarczenie mnie do Central Tourist Ofiice, i trafiłam oczywiście do innego Tourist Office. Mimo że czytałam że w takich wypadkach należy od razu zrezygnować nie zrobiłam tego i tak kupiłam bilet lotniczy i 3 dniowy pobyt w Shrinagar w Kaszmirze. Miałam już wtedy plan żeby stamtąd ua
Shrinagar (Kaszmir)