Krokusy 2009 Dolina Chochołowska

Kwitnące krokusy w Dolinie Chochołowskiej - chodziło to za mną już dość długo. Kilka telefonów do schroniska, ale była odpowiedź - jeszcze ponad metr śniegu, codzienne sprawdzanie prognozy pogody, pada deszcz, śnieg z deszczem. I nareszcie w prognozie zapowiedź poprawy pogody, ma być kilka słonecznych dni. Decyzja natychmiastowa. Poniedziałek, 20 kwietnia 2009. Rano, po piątej pociągiem do Katowic, przesiadka na pociąg do Krakowa, tam za kilka minut podjeżdźa autobus do Zakopanego. Potem busikiem do Siwej Polany, jest 11,45, bilet wstępu do TPN i już widać pierwsze krokusy, zwiastuny czekającej nas przygody. Narazie idziemy drogą asfaltową, na prawo, na lewo kwitną pojedyńcze, czasami w małych kępkach. Po drodze mijamy suszące się bale drewniane, ułożone w stogu. A dookoła stogu, a także pod nim cała łąka kwitnącego kwiecia. Robimy zdjęcia, jedno ujęcie lepsze od drugiego.Idziemy dalej. Pogoda przepiękna, słonecznie, bezwietrznie, chwilami można rozpiąć kurtki, tak słoneczko przygrzewa.Wchodzimy w odcinek drogi osłonięty świerkami. Od razu chłodniej, na poboczach leży śnieg, w niektórych miejscach jeszcze sporo. Poszczególne szlaki odchodzące od drogi zasypane nadal śniegiem. Cały czas robimy zdjęcia. Idziemy już ponad dwie godziny. Zbliżamy się do wejścia na polanę, a tutaj aż dech zapiera. Fioletowy dywan zaczyna się koło naszych stop i ciągnie się daleko, daleko. Po drodze mijamy drewniane chatki. Dochodzimy do schroniska, zakwaterowanie, ciepły posiłek. Wszędzie czyściutko i przyjemnie. Następnego dnia poranek budzi się w promieniach słońca i intensywnego fioletu krokusów. Nasza sesja zdjęciowa trwa nadal, kolejna karta w aparacie zapełniona. Wkrótce trzeba się zbierać w drogę powrotną, a tak szkoda stąd iść. Żegnamy się z doliną, do zobaczenia za rok. Droga powrotna mija szybko, żegnamy ośnieżone szczyty Tatr, po drodze mijamy Gorce z Turbaczem w śnieżnej czapie i popołudniu jesteśmy już w Gliwicach.