Góry Wałbrzyskie
![, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2010-12/516_290/15855_rr_1292163738.jpg)
17.05.2009.
Po poprzedniej wyprawie przez kilka dni dochodziłem do siebie, więc tę zaplanowałem mniej ambitnie. Z Wałbrzycha, przez wąwóz Książ, do ruin zamku Cisy, a powrót wąwozem Szczawnika.
![, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2010-12/516_290/15855_ka_1292163746.jpg)
Na samym początku trasy, przed stromym zejściem na dno wąwozu, trafiłem na ruiny małego zamku. Ruiny, wśród których tak dobrze się siedzi, pozwalając myślom błądzić swobodnie. Albo marzyć: nie tylko o skarbie przez wszystkich przeoczonym (O, tam! W tej na pół zasypanej piwnicy, wystarczy rękę włożyć), ale i o cudnej urody księżniczce śpiącej gdzieś tutaj, czekającej na odnalezienie drogi do jej komnaty... No dobrze, przyznam się: do wnęki włożyłem rękę, a wyciągnąłem pustą butelkę i zeszłoroczne liście, więc komnaty księżniczki już nie szukałem, niech śpi sobie dalej, czeka na młodszego księcia.
Siadłem na kamieniach i patrzyłem: bluszcz, konarem grubości uda Heraklesa, wspinał się na szczyt muru i przykrywał go zieloną, splątaną czapą; na dole, blisko ziemi, dwa buki - bliźniaki oplotły swoimi korzeniowymi ramionami kamień, i rosnąc, uniosły go ponad ziemię, niczym troskliwy pingwin swoje jajo, a daleko, między drzewami, ciemniał masyw Chełmca.
![, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2010-12/516_290/15855_ip_1292163757.jpg)
Dalej szlak sprowadził mnie na dno wąwozu, by biec brzegiem górskiego strumienia, zamkniętego z obu stron stromymi ścianami, po których wspinał się las świerkowy. Wysoko nade mną, między drzewami, przez chwilę widziałem niebotyczne z dołu ściany zamku Książ. Wąwóz był cienisty, chłodny, szumiący, urokliwy; wyszedłem z niego już w Świdnicy, a po przejściu paru ulic znowu wszedłem w las.
Zapachy. Na szerokim dukcie leśnym zatrzymuje mnie intensywny, uroczy zapach konwalii; rozglądam się, i widzę ich dużą kępę wśród świerków: między długimi liśćmi bieleją pochylone ku ziemi (dźwigające kropelki zapachów, jakby powiedział Proust) dzwoneczki leśnych kwiatów przywołujących tyle wspomnień z dalekiego czasu. Tam mała polanka wypełniona jest gorącym, letnim zapachem żywicy; sięgam ku zwisającym gałązkom modrzewia - ich nowe, buraczkowe jeszcze, szyszki lepią mi się do rąk, udzielając im cząstki swojego zapachu. Tutaj kusi mnie miodowy zapach kwiatów akacji, poddaję się mu podchodząc i wącham wiszące nisko kiście; zapach miodu okazuje się być tylko wierzchnią nutą, bo głębiej jest inny zapach: świeży, lekko chłodny, orzeźwiający. Oddycham nim aż do zawrotu głowy, a odchodząc dziwię się mojej niewiedzy: ponad pół wieku chodzę po tym świecie, a nie znałem tego zapachu. Jak to możliwe? Zadając sobie to pytanie zawracam, by jeszcze raz nasycić się nim - jakbym chciał nadrobić zaległości tych wszystkich lat.
![, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2010-12/355_355/15855_ao_1292163766.jpg)
![, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2010-12/355_355/15855_xn_1292163773.jpg)
![Góry Wałbrzyskie, Krzysztof](https://static.polskieszlaki.pl/zdjecia/wycieczki/2005-01/355_355/15855_ba_1292163705.jpg)
Ruiny starego, piastowskiego zamku, celu mojej wędrówki, wyrastają na zboczu pagóra niczym drzewa wokół, bo też i minione wieki uczyniły z nich cząstkę przyrody, zacierając granicę między ludzką budowlą, a dziką przyrodą - jakbym zaginione miasto znalazł w tajlandzkiej dżungli. Setki lat i uparte, wszędobylskie życie, upodobniły resztki murów do tych skał ukrytych pod cienką warstwą ziemi, czyniąc je siedliskiem flory: od maleńkich roślinek schowanych w szczelinie między dwoma kamieniami, po spore już drzewa, biorące kawał muru w swoje posiadanie.
Zbudowano... - czytam na tabliczce informacyjnej - zburzono przez wojska husyckie, znowu budowano, i ponownie zrujnowano... Wojska husyckie? A więc wojna o sposób modlitwy do Boga? Gdy usiadłem na kupie kamieni - resztkach muru warowni, wydawało mi się, że usłyszałem krzyki walczących, i tępy, ohydny dźwięk siekiery zagłębiającej się w ludzkie ciało. Po co to wszystko? Kto teraz pamięta, o co wtedy walczono? Jakie znaczenie mają racje, które wtedy były usprawiedliwieniem mordowania się? Rozglądam się wokół. Tuż przy mnie wystaje z ziemi spróchniały pniak drzewa, po którym już i śladu nie ma wśród trawy, a wysoko, na szczycie dwupiętrowego muru, akacja znalazła dla siebie miejsce: czepiwszy się kamieni wieloma swoimi pazurami, strzela w górę na kilkanaście metrów. Przy samej ziemi niebieści się kępa niezapominajek - tak małych, tak kruchych, tak szybko przekwitających, a przecież starszych od tych kamieni - wieczna cząstka przyrody, w swojej mądrości obojętnej na szaleństwa ludzi. W dole, na dnie doliny, błyszczy strumień; wiedziony nieuświadomionym od razu skojarzeniem szukam w nim wodorostów, które mogłyby chwytać bańki powietrza, ale ze swojej wysokości nie widzę ich. Nic to, na swój sposób one tam są, i wierzę, że Proust zrozumiałby mnie.
Rozglądam się wokół. Wiosna. Słysząc piękne dźwięki wiolonczeli z „La primavery” Vivaldiego wstaję i idę.
PS. Zdjęcia mam od Darka, zamieszczam je tutaj za jego uprzejmą zgodą.