Góry Suche i Wałbrzyskie

03.04.
Już dwa tygodnie wcześniej miałem ustalony plan wyprawy: samochód zostawić na poboczu tej samej uliczki w Sokołowsku, i pójść tam, gdzie nie doszedłem na ostatniej wyprawie. Niebieskim szlakiem poszedłem na Włostowę, a że w połowie jej zachodniego zbocza mój szlak przecinała dróżka poziomo trawersująca stromiznę, dałem się skusić, idąc nią w obie strony i podziwiając widoki. Zbocze to jest w wielu miejscach odkryte, wzrok leci daleko, góra z jednej strony pnie się ku niebu, z drugiej spada skalnymi rumowiskami w głęboki wąwóz oddzielający je od sąsiednich szczytów: Garbatki, Średniaka i Koziny; za nimi, już po czeskiej stronie, dolinę wypełniały niemal białe, opalizujące w jasnym słońcu chmury. Szedłem ponad chmurami.

Na stromym szczycie następnej góry, Kostrzyny, stałem długo, sycąc wzrok czarodziejską dalą rozległych widoków, i ciesząc się każdą rozpoznaną górą.
Na wprost, wysoko wznosił się poznany na poprzedniej wyprawie szczyt Bukowca, nieco bliżej przylepiona do niego Krzywucha, a jeszcze niżej, w dolinie, na stromym grzbiecie skalnym, sterczała ponad drzewa brązowa maczuga baszty zamku Radosno, do złudzenia przypominająca pionowy wałek opieczonego mięsa stojący w budkach serwujących kebab. Na lewo, po drugiej stronie Kotliny Sokołowskiej, wznosiły się dwa strome szczyty Stożków, tak imponujące od strony Unisławia, a za nimi, dalej na lewo, rozsiadł się szeroki masyw Lesistej. Między Stożkami a Bukowcem widziałem Chełmiec, zbłękitniały odległością, nachylony nad swoim miastem i niezmiennie przyciągający mój wzrok przedziwnym poplątaniem świata wyobraźni i rzeczywistości.

Na prawo widok zamykała stroma ściana zachodniego zbocza Suchawy, i z tamtej strony dobiegały mnie bliskie głosy ludzi. Były tak wyraźne, że oczekiwałem spotkania za chwilę, a okazało się, że słyszałem je z samego zbocza oddzielonego od mojego szczytu głęboką przełęczą i kilometrową odległością. Akustyka niesamowita, jak w starożytnych teatrach.
Idąc zygzakowatym szlakiem po stromym zboczu Suchawy, tym szlakiem, którego dwa tygodnie temu nie mogłem znaleźć schodząc w dół, pomyślałem, że jednak dobrze zrobiłem idąc wtedy skosem po zboczu, bo zejście poza szlakiem po tej stromiźnie pokrytej śniegiem nie byłoby rozsądne. A znaków szlaku jest tam niewiele, i tak są umieszczone, że pod śniegiem nie widać ich. Dzisiaj szedłem kierując się głównie śladami ścieżki wydeptanej w poszycia lasu.



Oglądany ze szczytu Suchawy wąwóz zakończony Kotliną Sokołowską, tak dziki, zimowy, czarno-biały dwa tygodnie temu, teraz, bez śniegu, w jasnym słońcu, wydawał się inny, przyjazny, uśmiechnięty. Gdzieś między Suchawą a Waligórą, na brzegu rozjaśnionej słońcem dróżki, zrobiłem przerwę, siedząc na pniaku i pijąc gorącą jeszcze kawę. Jej smak w takich miejscach, daleko od ludzkich osiedli, wśród kamieni i drzew, wydaje się inny, lepszy i dziwny, smak nie z tego świata. Coś podobnego odczuwam włączając laptopa i uruchamiając internet gdzieś w drodze, poza miastem: zadziwienie przepleceniem się dwóch światów.
Nie wiem, jak ja wszedłem na to zbocze – to była moja myśl w czasie schodzenia północnym, stromym zboczem Waligóry. Śniegu było niewiele, więc szło mi się łatwiej, ale dwa tygodnie temu szedłem pod górę w głębokim śniegu. Udało się wtedy, udało i dzisiaj.

Od schroniska Andrzejówka poszedłem żółtym szlakiem via ruiny zamku Radosno do miasteczka, a stamtąd pojechałem w Góry Wałbrzyskie, kuszony nie wiedzieć czemu nazwą jednego ze szczytów południowego pasma: górą Wołowiec. Z drogi 381 skręciłem w boczną uliczkę przeciskającą się między domami, a na jej końcu, u podnóża gór, zostawiłem samochód, płytkim żlebem wszedłem na grzbiet, tam znalazłem niebieski szlak, no i zakręciłem się, idąc nim w przeciwną stronę. Ale nic to, bo poznałem Kozła i Małego Kozła, Dłużynę i Wołowiec, z którego roztacza się szeroki widok na Wałbrzych, masyw Chełmca i szczyty Gór Suchych, a ze zbocza Kozła zobaczyłem w oddali naburmuszony, jakby przewalający się w dolinę, szczyt Waligóry z przylepionymi do niego Suchawą i Kostrzyną.
Nie chciało mi się wracać, bo wiedziałem, że ta wyprawa jest moim pożegnaniem z górami na przeciąg półrocza. Wyjeżdżam, a w góry będę się mógł wybrać dopiero w październiku.

Już mi ich brakuje. Już oglądam mapy, odruchowo wybierając szlaki i zazdroszcząc sobie samemu tych przyszłych jesiennych wypraw.


