Wiosenne Pławniowice

Właściwie to w ten znienacka wolny weekend (plany zakładały wyprawę samochodowo-remontową do Warszawy) miałam ogromną ochotę na otwarcie sezonu rowerowego. Niestety Romek nie miał i bez kłopotu wmówił mi, że na rower dla mnie jeszcze za chłodno...
Jednak w taki piękny dzień nie można siedzieć w domu, więć postanowiliśmy jechać gdzieś - gdziekolwiek, byle do wiosny!

Wybór padł na Pławniowice z ich wodą, pałacem i parkiem. Wybór jak najbardziej słuszny. Bajkowy pławniowicki pałac, który naprawdę stanowi architektoniczną perełkę, z jego wieżyczkami i wyraźnie asymetrycznymi skrzydłami pierwszy raz podziwialiśmy w 2006 roku podczas Gliwickich Dni Dziedzictwa Kulturowego. Ma potencjał do zachwycania - każdy jego fragment jest inny, cały kompleks składa się z kilku budynków, a ponadto dookoła można podziwiać pozostałości folwarku - stodoły i inne budynki.
Pobierania opłat za wejście na teren parku nikt nie kontroluje - skarbony umieszczone na terenie i przy wejściu apelują do uczciwości (2 zł osoba dorosła, 1 zł dziecko), podobnie jak skarbona umieszczona na terenie parkingu.

Pałac i park jest stale remontowany - widać iż na przykład niedawno zostały wymienione lampy.
Zwracają także uwagę domy mieszkalne przed pałacem z ciekawymi rzeźbami, kapliczka poświęcona poległym w Wielkiej Wojnie mieszkańcom Pławniowic o polskich, niemieckich i czeskich nazwiskach a także budynek w którym oprócz mieszkań mieści się poczta - taki na oko mniejszy pałacyk.



W parku można przysiąść, pooddychać liśćmi i kwiatami, a ja nawet postanowiłam sprawdzić czy ziemia już ciepła słońcem nagrzana i była!
Spod Pałacu pojechaliśmy nad zalew - tu też wiosna w pełni - tabuny kaczek, soczysta zieleń i wędkarze. Jeszcze chwila i jak co roku będziemy jeździć tu "popływać" - w moim przypadku popluskać sie na płyciźnie 😉

W drodze powrotnej zahaczyliśmy o Bycinę, bo Romek chciał mi pokazać obiekt przy ul. Zamkowej, ktory okazał się być wyraźnie porzuconymi ruinami pałacu z połowy XIX wieku. Bardzo mnie zachwyciły jego krużganki, zwłaszcza urocznie się prezentowały jako tło dla jeszcze nie pokrytych zielenią drzew. Rzuca się też w oczy zdobiona brama wjazdowa, która nie potrafi się już chyba dłużej opierać czasowi. Wyraźnie znalazł się jakis właściciel, ponieważ jedna ściana jest odnowiona, lecz niestety czegoś zabrakło. Pewno jak zawsze pieniędzy 😢
W Bycinie sfotografowałam ponadto kolorową figurę św. Floriana - swą jaskrawością przypomina tą z Żarek na Jurze.

Wiosny szukaliśmy też na okolicznych polach - w drodze (polnej) z Byciny do Łabęd na lody.
Dobrze wykorzystany dzień to był, a jak się szykował to tak się cieszyliśmy że wreszcie posiedzimy w domu 🙂


