Góry Bystrzyckie

, Krzysztof

06-08.01.2012
Drzewa rozbiegły się, zrobiłem jeszcze dwa kroki i stanąłem na brzegu niewielkiej polany zamkniętej ścianą lasu odległego o jakieś 150 metrów. Miałem przed sobą jeden z obrazów pojawiających się we mnie ilekroć myślę o śnieżnej zimie: gładka powierzchnia śniegu marszczyła się tu i ówdzie ostrymi, płetwiastymi grzbietami; po długich wzgórkach zasp przecinających polanę w poprzek mojej drogi pędził śnieżny kurz. Patrzyłem przez chwilę chcąc lepiej zapamiętać.
Obejść wydmy? Spojrzałem na obie strony i w efekcie poszedłem prosto. Po paru krokach zapadłem się do połowy ud. Wyciągnąłem prawą nogę, wysunąłem ją do góry i do przodu starając się butem ubić skrawek śniegu przed sobą. Dźwignąłem się w górę stając na nim. Utrzymał mój ciężar. Dobrze! Wysunąłem lewą nogę do przodu i powtórzyłem ubijanie śniegu. Znowu udało się. Szedłem błogosławiąc ochraniacze na nogach, bez których już po paru krokach miałbym śnieg w butach. Czasami utwardzona w ten sposób powierzchnia nie utrzymywała mojego ciężaru, wtedy słyszałem odgłos ustępującego śniegu, biała powierzchnia błyskawicznie przybliżała się do oczu, a w moment później czułem twarde uderzenie buta o podłoże. Coraz trudniej było mi wyciągać stopy ze śnieżnych jam. W połowie szerokości polany stwierdziłem, że nogi i buty mam z ołowiu i muszę odpocząć. Wiatr przewiewał na wylot czapkę mrożąc mi prawe ucho.

Rok temu w Górach Kaczawskich wydawało mi się, że poznaję zimową wędrówkę górską, ale te trzy dni w Bystrzyckich pokazały mi zupełnie inne oblicze zimy i wędrowania zaśnieżonymi górami. Wtedy śnieg miał grubość około 10 cm, w te dni był go trzy, czasami sześć razy więcej. Wysysał siły. Przez dwie godziny intensywnego marszu odkrytym grzbietem wzniesienia między Zalesiem a Hutą przeszedłem 3,5 kilometra, a gdy w końcu wszedłem między drzewa, byłem porządnie zmęczony.
Plan miałem równie ambitny, co nierealny: przejść przynajmniej dwie z tych długich dróg głównego masywu Gór Bystrzyckich, a w części południowej dojść do Jamy Solnej via Jagodna. Gdyby nie silne opady śniegu w przeddzień mojego przyjazdu, plan może byłby realny, ale też wiem, że moje plany zwykle nie ja układam, a moja zachłanność, przez którą pewnie wypadnie mi kiedyś nocować na szlaku.
Z Leszna wyjechałem krótko po czwartej, oczywiście wracałem się po zapomniane ochraniacze, a po drodze jak zwykle usypiałem. Boczna droga na przełęcz Spalona była zaśnieżona tym mocniej, im byłem wyżej, a ostatnie serpentyny pokonywałem czując chwilowe buksowanie kół. Zająłem pokój w schronisku i od razu poszedłem na południe, w stronę Jagodnej. Półtoragodzinną trasę przeszedłem w 2,5 godziny, butami żłobiąc koleiny w głębokim śniegu, sapiąc jak parowóz i robiąc przystanki co 100 metrów.
Gdzieś tam, wśród tych świerków z ramionami dźwigającymi śniegowe czapy, dane mi było zobaczyć grę świateł i cieni barwiące śnieg przedziwną paletą barw najczystszej bieli, jasnego granatu i pysznej kości słoniowej. Na zdjęciu widać nieco te barwy, ale są one – jak zwykle – tylko niezbyt udaną podróbką tamtych, tak delikatnych, ale przecież równocześnie wyraźnych, tak świeżych, czystych i ładnych.
Za Jagodnę już nie szedłem uznawszy, że pięciogodzinna droga tej uciążliwości wystarczy na pierwszy dzień, szczególnie, że zaczął się o 3.30 nad ranem.

Gdy wyciągnąłem rękę z pod kołdry aby wyłączyć budzik, poczułem zimno. Otworzyłem jedno oko, ciemno i zimno, a od strony okna słychać było wycie wiatru. Zamknąłem oko.
Co ja tutaj robię? Po co wstaję o tak barbarzyńskiej porze? – poczułem zniechęcenie.
Usiadłem macając wokół rękoma w poszukiwaniu swetra. Idę zobaczyć Wieczność – kołatało mi się po zaspanej głowie.
Dziesięć minut po siódmej, więc jeszcze nocą, opuściłem śpiące schronisko schodząc szosą w dół, by tą okrężną, ale odśnieżoną drogą dojść przez Zalesie i dalej szlakiem do początku drogi Wieczność.
Gdy stanąłem przed Strażnikiem, było południe. Wiedziałem, że nie zdążę przejść w obie strony całej trasy, bo 12 km w takich warunkach to nie mniej niż 5 godzin, a jeszcze czekał mnie parogodzinny powrót nieznanym szlakiem. Wiedziałem że nie przejdę tej drogi, ale jednak byłem tam i poznałem jej część. Szedłem nią powtarzając sobie: idę do najbliższego wzniesienia, idę do tamtego pochyłego świerku, idę. Jeszcze 100 metrów przejdę i zawracam. Zawróciłem.
Wrócę tam i przejdę całą Wieczność.
Strażnik Wieczności ma postać pucułowatego chłopa, czym byłem w pierwszej chwili zdziwiony, ale później zapytałem się siebie: właściwie dlaczego nie? Skoro strażnika Czasu przedstawiamy pod postacią starca ze zmierzwioną brodą, strażnik Wieczności może mieć pucułowatą twarz chłopa.
W drodze powrotnej okazało się, że szlak prowadził wygodnym leśnym duktem szutrowym i dziurawym asfaltem; mogłem więc przejść Wieczność i wracać w nocy? Nie, bo był tam jeden odcinek bardzo stromego zejścia, prowadzący po śniegiem przysypanych głazach. Przejście go po ciemku, niechby i z latarką, nie byłoby rozsądne – pomyślałem z ulgą rozgrzeszenia gdy byłem już na dole, bo myśl o niezrealizowaniu planu dokuczała mi w czasie powrotu.
Na trzeci dzień wybrałem bliższą drogę, ponieważ obawiając się zjazdu samochodem po bardzo śliskiej szosie, wyjechać chciałem przed zmierzchem. Postanowiłem zrobić wypad z mapą w ręku: odnaleźć w lesie, przy nieoznakowanym leśnym dukcie, Szarą Skałę. Kupiona w schronisku mapa gór okazała się nieporównywalnie lepsza od map z mojego przewodnika; do skał doszedłem jak po sznurku, chociaż na paru rozwidleniach dróżek musiałem mapę wyciągać i ponownie ją analizować.
Tam nie skała jest, a skały, i nie szare, a czerwonawe. Dzikie, niepokojące, zimne, samotnie sterczące wśród drzew na tym odludziu i… piękne. Pochylają się nad dróżką wielkim łbem dinozaura zamarłego przed wiekami, ale nadal rozwierającego swoją paszczę nade mną.
Zgodnie z mapą kilometr dalej powinien być punkt widokowy, najdalszy punkt mojej dzisiejszej trasy. Poszedłem, oczywiście nieprzetartym szlakiem, w śniegu pod kolana. Szedłem powoli podziwiając, jak i w poprzednie dni, zimową urodę górskiego boru świerkowego. Nierzadkie były tam olbrzymy o grubaśnych pniach, istne stwoły: majestatyczne, ciemne, nieruchome, wieczne, z długimi ramionami przygniecionymi śniegiem, trzymające wokół siebie wieczny mrok i magiczną atmosferę niepojętego i nieruchomego życia. Prószył drobny śnieg, gęstniała mgła dodając tajemniczości borowi wokół mnie. Miejsce widokowe znalazłem, dali nie - mgła przygnała horyzont aż do mnie.
Mgła. Zatrzymałem się i patrzyłem wokół siebie.
Świerki z zimowej szacie, prószący śnieg i mgła. Słyszałem swój oddech i ciszę. Za mną moje ślady, przede mną nigdy nie tknięta ludzką stopą ziemia pokryta śniegiem. Pierwszy, drugi i trzeci świerk były widoczne, następne majaczyły we mgle coraz mniej wyraźne, a dalej już nic. Tylko cisza i mgła.

Wracałem jadąc drogą 33 na północ, a przez wiele kilometrów prowadzi ona wzdłuż Gór Bystrzyckich; nagle, w krótkiej chwili przejrzystości powietrza, zobaczyłem je jakoś inaczej, spodobały mi się. Były surowe, a nawet posępne, czarno-białe, wielkie, niedostępne i piękne. Patrząc na nie w tych szybkich rzutach oka kierowcy prowadzącego samochód poczułem… tęsknotę. Tęsknotę i pragnienie ponownego pójścia w góry. Pomyślałem o ubezwłasnowolnieniu mnie przez góry, i poczułem, że tak jest dobrze.

, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
, Krzysztof
Komentarze 9
2012-02-10
Moje inne podróże

Komentarze

Zostaw swój komentarz

Krzysztof
14 luty 2012 21:09

Czytając komentarze, poczułem miłe ciepłeko w piersi, za które bardzo Wam dziękuję.

Mariuszu, kliknąłem edycję, pewnie, ale tam było jakoś dziwnie: wszystkie rubryki można było zmienić poza tą jedną, która zmiany wymaga. Próbowałem tak i owak, aż w końcu poddałem się.

Tojo, wiesz jak było z moją wytrwałością? Sapałem jak parowóz. Tak było🙂 Najuciążliwiej było pierwszego dnia, gdy szedłem na Jagodną. Średnio co kilkadziesiąt kroków musiałem robić chwilę przerwy dla złapania oddechu, a to przez ten głęboki, wysysający siły śnieg. W czasie jednej z tych przerw zauważyłem ludzi idących za mną. Zaczekałem na nich, to były trzy dziewczyny. Chwilę rozmawialiśmy, powiedziały mi, że idąc dziękowały temu, który szedł przed nimi przecierając szlak. Gdy ruszyliśmy dalej szedłem na przedzie, wiesz: uznałem, że jako przedstawiciel mocniejszej płci powinienem ułatwić drogę białogłowom. I cóż się dalej? Otóż już po chwili one mnie wyprzedziły! Do Jagodnej jeszcze doszliśmy razem, ale później okazało się, że nie mnie już mierzyć się z młodymi łaniami: zostałem w tyle. Swoisty odwet wziąłem pod wieczór następnego dnia: gdy wszedłem, zmrożony i zaśnieżony, do jadalni wracając z Wieczności, one, siedząc nad piwem, powiedziały mi, że nie były na szlaku.

Krzysztofie, Doroto, dziękuję. Nie dość, że mój imiennik, to i kobieta nosząca imię bardzo mi bliskie🙂 Wiecie, co tak naprawdę jest ważne? Nie umiejętność ubierania odczuć w słowa, bo ta jest po prostu dana nam niejako z zewnątrz, przez Opatrzność czy Los, a przeżywanie. Wiem, że są ludzie, którzy więcej ode mnie poczują, przeżyją, dostrzegą, tyle że nie wyrażą tego słowami, ale one są wtórne; pierwotne, bo najważniejsze dla nas, jest to, co czuje się w sobie. I tego właśnie, bogatego i pozytywnego przeżywania, życzę Wam.

Stanisławie, Mokunko, dziękuję Wam. Zdjęć zrobiłem wiele, ale uznałem, że dla kogoś, kto nie widział tych widoków, kto nie był tam, większość z nich wydawać się będzie podobna. Mgiełka wisząca w powietrzu bardzo utrudniała robienie dobrych zdjęć, chociaż wiem, że są tutaj ludzie, dla których nawet mgła nie jest przeszkodą w zrobieniu super zdjęć.

Witaj, Adasiu🙂
Przeczytałem niemiecką baśń o Strażniku Wieczności, a nawet dodałem adres do zakładek, bo po prostu dobra to baśń, czyta się ją z ciekawością. Znalazłem drogę prowadzącą do samej Huty, na jej końcu jest miejsce na zaparkowanie samochodu. Mam je zaznaczone na swoich mapach, bo planuję pojechać tam i przejść całą Wieczność. W końcu marca wyjadę, jak zwykle, z lunaparkiem na objazd Polski, ale jeśli tylko aura pozwoli, chciałbym za miesiąc, czyli w połowie miesiąca, wrócić tam.

 

Adam Prończuk
12 luty 2012 20:22

Witaj Krzyś. Piękne zimowe odkrywanie! Zimą kilometry w gorach są dłuższe🙂

O strażnik poszukałem cosik:

http://www.naszesudety.pl/?p=artykulyShow&iArtykul=1983

mokunka
11 luty 2012 19:25

Krzysiu, może fot zbyt dużo nie ma😉 ale za to  faktycznie opis (hmmm opisisko !) przepiękne, fajnie się czyta...u mnie oczywiscie wycieczka na piątke🙂 pozdrawiam🙂))


11 luty 2012 13:15

Jak zawsze wszystko ładnie opisane i pokazane. Pozdrawiam

Krzysztof Dorota
11 luty 2012 00:10

Panie Krzysztofie czytamy pana relacje od roku  i musimy zrobic podsumowanie relacje z wycieczek są super prawie poezja to jest dar człowieka który umie opisac to co widzi i czuje dla nas to jest mistrzostwo świata czytając to człowiek  staje się wolny i pragnie wrecz być w tym miejscu co autor my tak to odczuwamy i chwała panu za to  🙂 ta strona jest super dzieki takim krajtroterom jak pan czekamy na następne wycieczki.

pozdrawiamy

toja1358
10 luty 2012 22:50

Poetycki opis. Piękna zima na fotkach. Podziwiam wytrwałość w przecieraniu szlaku.Pozdrawiam

Mariusz Wiśniewski
10 luty 2012 21:32

Chyba trzeba wejść w edycję planu.

Krzysztof
10 luty 2012 21:15

Dziękuję🙂

Klikam i klikam aż w oczach mi się mieni, i nie mogę znaleźć przycisku do zmiany miejsc odwiedzonych. Wpisałem niewłaściwą nazwę przełeczy: przełęcz Spalona, nie Jagodna. Nie wiem jak to poprawić😢

Mariusz Wiśniewski
10 luty 2012 21:10

Extra,super. Wspaniała wycieczka! Niesamowita relacja i foto.

Pozdrawiam.

Zwiedzone atrakcje

Przełęcz Jagodna

Jagodna

droga Wieczność

Szare Skały

Zaczarowane Podróże - dawniej podroze.polskieszlaki.pl
Copyright 2005-2024