Wrześniowy rejs mazurski.

Dzień 1: Giżycko – Kanał Giżycki – J. Kisajno – Sztynort
Załoga kompletuje się w Olsztynie w pociągu relacji Szczecin-Białystok o godzinie 4 nad ranem. Jak nietrudno się domyślić, o spaniu tej nocy raczej nie było mowy. Do Giżycka, gdzie czarterujemy jacht typu Sportina docieramy ok. godz. 6:00. Ponieważ jest niedziela, wybieramy się do kościoła, a potem już prosto na przystań (w tym przypadku „prosto” oznacza dość pokrętne kręcenie się kółko, bo od tego niespania wszystko nam się pokićkało). Szczęśliwie w końcu jacht udaje się przejąć, zapłacić naprawdę niską posezonową stawkę 80 zł/dobę (w sezonie dwa razy tyle), zrobić zakupy i … w drogę (w Giżycku w niedzielę z zakupami nie ma najmniejszych problemów). Jedziemy na silniku przez kanał, a zaraz za kanałem wita nas Kisajno. I to wita z przytupem, bo wiatr zakrawa na porządną 4, a i fala niekiedy plecy zmoczy. W takim tempie w dwie godziny osiągamy nasz cel – Sztynort. Tam trochę się włóczymy po okolicy, ale zmęczenie morzy nas szybko. Z cennych wskazówek: cumowanie 15 zł, toaleta – 1 zł, prysznic jest, ale nie pamiętam w jakiej cenie. W „starej” Zęzie jest winiarnia i całkiem ładnie zrobiona kawiarnia oraz hotel. Dla mnie, która nie byłam na Mazurach już z 2 lata to dość spore zaskoczenie. Piękny pałac dalej popada w ruinę (a serce dalej się kraje).
Dzień 2: Sztynort – J. Kisajno – J. Dargin – J. Kirsajty – J. Mamry – J. Święcajty
Rano wita nas piękna pogoda (a to niespodzianka! Ja, jak na wrzesień przystało) nastawiałam się na ciągłe ulewy i taką też odzież zabrałam na rejs). Nareszcie wyspani wypływamy na Kisajno i postanawiamy się trochę pokręcić po jeziorze, aby skorzystać z tych pięknych okoliczności przyrody. To nasze „kręcenie się” trochę się nam rozpasało i zawiodło nas aż w okolice Zimnego Kąta i za wyspy. W rezultacie ok. 14:00 znajdujemy się niemal we wczorajszym punkcie wyjścia. No, ale wieje równo, więc pędzimy przez J.Dargin w stronę mostu na J. Kirsajty. „Kładziemy pałę”, jak to się po mazurskiemu mówi, i przy zdychającym wietrze ciągniemy się przez Mamry w stronę J. Święcajty. Celem miała być legendarna już knajpa „Ognisty Ptak” (jeszcze tam nie byłam, ale opowieści słyszałam same pozytywne). Niestety cel nie został osiągnięty z powodu zachodzącego słońca. Schroniliśmy się w przystani na prawo od widocznej na brzegu Wieży Ciśnień. Wieczorem gitara idzie w ruch, ale brakuje nam towarzystwa. Jednak posezonowość daje się we znaki.
Dzień 3: Węgorzewo – J. Święcajty – J. Mamry – J. Przystań
Rano postanawiamy rozruszać nogi i idziemy zakupić parę niezbędnych rzeczy w Węgorzewie. Trasa okazuje się niedługa i po ok. 30 min. jesteśmy w centrum. Zakup kartek pocztowych okazał się sporym wyzwaniem, bo system „numerkowy” jakoś nie działał. (Systemem numerowym nazywam wystawki przed kioskami z pojedynczymi, ponumerowanymi egzemplarzami kartek. Numerki się spisuje i przekazuje pani w kiosku, przy czym we wrześniu pani ta zazwyczaj mówi, niczym w skeczu ‘Klient nasz Pan’: NIE MA!). Trudno, bierzemy co jest, mamy nadzieję, że znajomi nie będą narzekać na jakość otrzymanych widokówek. Po tej wyprawie czym prędzej wypływamy, co akurat nie wyszło nam na dobre, bo jeszcze na Święcajtach łapie nas przelotna ulewa. Potem płyniemy sobie przez Mamry, trochę nam zimno, ale za to wiatr akuratny do żeglowania. Docieramy na J. Przystań i zatrzymujemy się na leśnym campingu koło Kanału Mazurskiego. (Cumowanie 13 zł, WC leśne, ale ze spłuczką!). Tego wieczoru akurat towarzystwa nam nie brakuje. Trafiamy na wrocławski obóz ok. 10 jachtów. Zbieramy drewno na ognicho, zjawia się ok. 5 gitar, 2 harmonijki ustne i cała zgraja śpiewających i jest tak, jak powinno być.
Dzień 4: J. Przystań – Mamry – J. Dargin – J. Kisajno – Giżycko
Zbieramy się powoli acz systematycznie. Skusiłam się na poranną kąpiel, ale zimno wody dosłownie zatyka. W samo południe odbijamy. Wiatr silny, więc płynięcie idzie nam szybko i nie ma czasu na nudę. Wracamy do Giżycka z dalszym planem zwiedzania południowej części Mazur. Na Kasjanie refujemy grota, nie ma co się męczyć. Ref się opłaca, bo podmuchy naprawdę kładą na łopatki. Zmęczeni zmaganiami z wiatrem, w Giżycku fundujemy sobie zapiekanki w Barze Przystań przy kanale, które od tej pory stały się legnedą rejsu. Zapiekanki kosztują ok. 18 zł – ziemniaki i różne dodatki z bąblującym jeszcze serem, wielkości ledwo możliwej do pochłonięcia. Polecam! Po takim jedzeniu (i czterech dzbankach piwa) wykrzesaliśmy jeszcze z siebie energię na śpiewy na pomoście. I szło nam nawet, nawet …
Dzień 5: Giżycko – J. Niegocin – J. Boczne – Kula
Dziś mięliśmy w planie zapłynąć dużo dalej, Niestety pogoda zmusiła nas do zweryfikowania planów. Rano otrzymujemy ostrzeżenie o burzy, niebo przymglone, zaczyna siąpić. Poddajemy się i wykorzystujemy czas wolny na prześpiewanie naszych śpiewników (co okazało się niemożliwe bo piosenki, których jeszcze nie było ciągną się bez końca). Ok. 14:00 wiemy już, że z tą burzą to jakaś lipa, bo nic nie wskazuje na jej rychłe nadejście. Zbieramy się i przy słabnącym wietrze przepływamy Niegocin. Niestety, za Niegocinem wiatr poszedł już spać i liczymy dłuuuugie minuty od boi do boi. Nocleg na campingu przy Kan. Kula, drogo i warunki bardzo leśne. Wieczorem dalsze śpiewanie na sąsiednim jachcie.
Dzień 6: Kula – J. Jagodne – Kanały – J. Tałty – Mikołajki
Rano niezbyt wieje. W dodatku zapodział nam się jeden załognat podczas wyprawy do sklepu. W oczekiwaniu na niego udaje się wykąpać (woda już jakby cieplejsza) i poćwiczyć nowy węzeł zwany rzutką bosmańską. W końcu jesteśmy w komplecie, ale niestety wiatr płata nam figle i wieje dość słabo. J. Jagodne okazuje się długie przy tym wietrze i do kanałów docieramy dość późno. Zanim przeciągnęliśmy się na silniku przez kanały, wiatr przycichł jeszcze bardziej. W rezultacie nasze żeglowanie po Tałtach bardziej można nazwać staniem niż płynięciem. Ale jesteśmy twardzi i nie zrzucamy żagli dopóki słońce nie oznajmia, że udaje się spać. Do Mikołajek docieramy na silniku już prawie o zmroku. Stajemy po drugiej stronie na przystani i wybór okazuje całkiem niezły. Do miasteczka jest blisko, a na przystani jest ośrodek wczasowy gdzie za 7 zł bierzemy prysznic w warunkach prawie domowych. (cumowanie 10 zł, toaleta bezpłatna, miejsce na mycie garów i nabranie wody). Ponieważ jest piątek, trafiamy na koncert szantowy w Mikołajkach, a co niektórzy trafiają nawet na starych znajomych, co niekoniecznie wychodzi im na dobre dnia następnego. W każdym razie ten wieczór okazał się długi i pamiętny.
Dzień 7: Mikołajki – J. Śniardwy – Okartowo
Pogoda cudo, słońce jak w lipcu, kto by pomyślał, że mamy wrzesień. W tej sytuacji decydujemy się płynąć na Śniardwy, oczywiście prowadząc obserwację wszystkiego, co mogłoby wskazywać na jakieś oznaki burzowo-sztormowe. Śniardwy budzą nasz respekt. Wieje umiarkowanie. Trzymając się szlaku wyznaczonego przez boje płyniemy w stroną Piszu, a przed wyspani Czarcią i Pajęczą odbijamy na wschód w stronę Okartowa. Dalej pozostaje już tylko płynąć przed siebie, jakieś 4 godziny. W Okartowie camping jest naprawdę świetny. Cumowanie 10 zł, toaleta za darmo (z lustrem!), wiaty, kwiaty, trawniczki. W pobliżu sklep dobrze zaopatrzony. Nie ma miejsca na ognisko, ale za to dostaliśmy do dyspozycji grilla za free. Pięknie, no i woda nareszcie ciepła. Można siedzieć godzinami.
Dzień 8: Okartowo – J. Śniardwy – Mikołajki.
Nie wieje! Tragedia, jeśli wziąć pod uwagę kawał, jaki mamy dziś do przepłynięcia. Musimy już wracać, żeby zdążyć zdać jacht, a tu lipa. Kąpiemy się, jemy jajecznicę, czekamy. Nic. Dalej nie wieje, słońce skwarzy. Wypływamy i jedziemy tempem żółwia. Kąpiemy się na środku Śniardw, pchamy łódkę. Nic nie pomaga. Stoimy. W końcu ok. 15:00 poddajemy się i zapuszczamy silnik. I dobrze, bo już przy przeczce na J. Mikołajskie nadciąga burzowa chmura. W porę zawijamy do portu i choć mięliśmy dziś w planach dopłynąć dalej, śpimy znów w Mikołajkach.
Dzień 9: Mikołajki – Giżycko
Szkoda gadać! Rejs się kończy, trzeba wracać do domu. Nic już nie cieszy. Musimy tu wrócić za rok!