Mnich i Gerlach z Panem Maciejem

Zaplanowaliśmy wejść na Gerlach. Przewodników jest wielu,ale znajomość historii Alpinizmu pomogła wybrać i szczęście spotkało wielkie - termin pasuje. Przewodnik zaproponował jeszcze jako zapoznawcze wejście na Mnicha drogą "przez płytę". Zapowiadało się naprawdę wyjątkowo.
8-ego września 2012r wcześnie rano spotykamy się . Na pierwszy rzut oka by się nie powiedziało... sympatyczny, w zaawansowanym średnim wieku Pan, żaden supermen. W drodze do Morskiego Oka zagajał rozmowę, wrzucił trochę tekstów z węgierskim akcentem. Pierwsze podejście nieudane. Pogoda nie dopisała, co zostało skwitowane: "wszystko da się zrobić, ale nie dziś".

Na drugi dzień wita nas w Morskim Oku piękna pogoda i suniemy pod Mnicha: "Mee, mee, kopytka niosą mnie". Na podejściu pierwsze instrukcje i badania. Pod Mnichem ubieramy sprzęt. Spokojnie, rzeczowo, z dbałością o bezpieczeństwo w górę i w dół. Napotkani po drodze wspinacze znają naszego przewodnika i szacunek z jakim jest traktowany daje się zauważyć. "Skała twoja lina moja" instruuje. Bez problemów zaliczamy tą charakterystyczną w otoczeniu Morskiego Oka górkę (oczywiście najłatwiejszą z wielu możliwych dróg). Dotykamy tego czym w pełni żyje nasz przewodnik od wielu lat. Schodząc wstępujemy jeszcze na Mniszka i Ministranta gdzie pokazuje nam pionowe urwiska na które kiedyś się wspiął, "straszna lufa". Powiedział iż teraz by już tego nie zrobił, bo "zmądrzał na starość"...
10.09.2012r, za ciosem Gerlach. Nasz przewodnik jest fantastyczny (choć troszkę nas poganiał jakby mu się do czegoś spieszyło, a nam wręcz przeciwnie). Pod niepozorną wierzchnią warstewką czuje się w nim coś więcej, znacznie więcej w tych oczach, ogorzałej twarzy. Miałem mnóstwo pytań, ale ich nie zadałem. Bowiem napewno 100 tys. razy na takie odpowiadał, bo gdyby chciał sam by mówił, bo...

Szybko mija czas, rozstajemy się, kiedyś może zimowe wprawki, może Alpy...
Trzy miesiące później wyjeżdża do Karakorum, a 05.03.2013r wraz z trójką wspinaczy wchodzi na niezdobyty dotąd zimą Broad Peak. Niestety zostaje tam na zawsze. Pan Maciej Berbeka zapłacił najwyższą cenę za to czym żył i to dokładnie 25 lat po tym jak ta sama góra nie pozwoliła osiągnąć szczytu. Wielu nie rozumie i mimo to ocenia. Ktoś kiedyś powiedział: "są tylko 2 rodzaje ludzi, tacy którym nie trzeba tego tłumaczyć i tacy którzy nie zrozumieją tego nigdy".



A ja? Miałem szczęście przez chwilę obcować z wielkim człowiekiem. Żal że odszedł. Trudno o tym nie myśleć. Nie mogę powiedzieć że rozumiem, trudno rozumieć coś o czym ma się niewielkie pojęcie, ale nie trzeba mi tego tłumaczyć...
Ku pamięci
