Wielka pętla bieszczadzka

Ostatniego dnia pobytu na Podkarpaciu postanowiliśmy na pożegnanie zrobić sobie rundę finałową Wielką Pętlą Bieszczadzką. Jest to potoczna nazwa samochodowej i rowerowej trasy turystycznej w polskiej części Bieszczadów i gór Sanocko-Turczańskich. Ma ona 144 km długości. Niestety, Bieszczady pożegnały nas konkretną burzą z ulewnym deszczem. Chyba żałowały ,że już je opuszczamy i płakały nad tym faktem rzewnymi łzami deszczu. Praktycznie wszystkie fotki ,jakie zrobiłam podczas tego wyjazdu, były w deszczu, który po prostu razem z burzą snuł się za nami. Ale co tam, krajtroter nie cukier, nie rozpuści się przecież. Zamiast rozświetlonych słońcem połonin widzieliśmy wiszące nad nami czarne chmury i snujące się po górach i nad rzekami mgły. Takie widoki też mają w sobie coś niesamowitego…
Wyjechaliśmy z naszej kwatery w agroturystycznym gospodarstwie w Średniej Wsi. Sama Średnia Wieś leży już na szlaku Wielkiej i Małej Pętli Bieszczadzkiej i jest ciekawym miejscem. Znajduje się w niej piękny, drewniany kościół pw. Wniebowzięcia NMP, będący najstarszą drewnianą świątynią katolicką w Bieszczadach. Zbudowano go w XVI wieku z drzewa modrzewiowego jako kaplicę dworską rodziny Balów. Wewnątrz znajdują min. się stacje drogi krzyżowej wyrzeźbione przez słynnego artystę bieszczadzkiego –Jędrka Połoninę. Dwór Balów obecnie już nie istnieje, pozostałością po nim są jedynie drzewa w dawnym parku dworskim. Niedaleko w centrum wsi znaleźliśmy jeszcze jedną ciekawostkę, czyli dzwonnicę parawanową z 1927r. Jest ona pozostałością po dawnej murowanej cerkwi pw. Zaśnięcia Matki Boskiej z 1906r.

Pogoda nas nie rozpieszczała, grzmiało i padało na zmianę, więc zatrzymywaliśmy się jedynie tam ,gdzie na to pozwalały warunki atmosferyczne, czyli albo padało słabiej, albo nie trzeba było daleko chodzić w deszczu. Najbardziej interesował mnie Szlak Architektury Drewnianej i drewniane cerkwie i kościoły znajdujące się na trasie. Poza kościołem w Średniej Wsi zatrzymaliśmy się przy cerkwi greckokatolickiej pw. Św. Paraskewy w Stefkowej, przy dawnej cerkwi greckokatolickiej pw. Św. Mikołaja w Hoszowie ( obecnie kościół katolicki pw. Św. Bronisławy) oraz takiej samej w Chmielu. Ta ostatnia jest o tyle ciekawa, że została w 1968r. wykorzystana w plenerach filmu „Pan Wołodyjowski” w scenie pożaru w Raszkowie. Plan zakładał autentyczne spalenie cerkwi na potrzeby filmu. Dzięki licznym sprzeciwom lokalnej społeczności i środowisk konserwatorskich cerkiew ocalała, a pożar był markowany. Przy dawnej cerkwi w Chmielu ( obecnie kościół katolicki) znajduje się ciekawa płyta nagrobna z XVI wieku z inskrypcją w języku cerkiewnosłowiańskim.
W Chmielu znaleźliśmy interesujący punkt widokowy „Kaskady Chmielowe”. Znajduje się nad urwiskiem przy przepięknym, malowniczym przełomie Sanu, gdzie na odcinku 300 metrów progi skalne na rzece tworzą małe wodospady i kipiele. San płynie tu między górskimi stokami Dwernickiego Kamienia i Magury, a pasmem Otrytu.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze w Hoczwi, przy rzeczce Hoczewka, gdzie występują ciekawe progi skalne chronione jako pomnik przyrody nieożywionej. Z daleka widać malownicze warstwy piaskowca, powstałe po rozmyciu przez wodę fliszu karpackiego, z jakiego zbudowane są brzegi rzeki.
Zatrzymaliśmy się także w Jabłonkach, gdzie z daleka widać obelisk poświęcony gen. Świerczewskiemu. Pomnik wzniesiono u podnóża wzgórza, które na jego cześć nazwano Walter ( 836mnpm). Kilkanaście metrów dalej, w miejscu, gdzie „człowiek, który się kulom nie kłaniał” dostał swoją śmiertelną kulę, leży dość zaniedbany kamień upamiętniający to wydarzenie.



Dojeżdżając do Ustrzyk Górnych ,przed kolejnym potokiem z wiszących nad nami chmur, z daleka podziwialiśmy piękne krajobrazy bieszczadzkie z Połoniną Caryńską i Wetlińską na czele. Chwilę później ulewa osiągnęła takie apogeum, że musieliśmy zjechać na pobocze, bo wycieraczki nie nadążały odgarniać wodę z szyby samochodu. Dzień był bardzo gorący, więc tuż po rześkim deszczu porośnięte lasami góry po prostu „parowały” otaczając się malowniczymi oparami mgły. W pierwszej chwili myślałam, że coś się pali, a to była tylko mgła. Podobnie było ,gdy jechaliśmy wzdłuż Sanu, rzeki nie było widać wcale, a jedynie białą, mglistą smugę.
Przed deszczem schroniliśmy się w Cisnej, w kultowym pubie Siekierezada. Nawiązuje on nazwą i stylem do powieści Edwarda Stachury pod tym samym tytułem. Spotykali się w nim zafascynowani Bieszczadami artyści oraz twardzi ,bieszczadzcy drwale. W Siekierezadzie można dobrze zjeść i napić się wina lub piwa lanego prosto z „pipy”, posłuchać głośnej muzyki i obejrzeć niezwykłą kolekcję siekier wbitych w stoły i diabelskich głów gęsto zawieszonych na ścianach. .Obok w Garażu można zobaczyć kilkanaście samochodów z okresu II wojny światowej zgromadzonych przez właściciela. Jest też autorska galeria „Nad Siekierezadą” Agnieszki Słowik-Kwiatkowskiej oraz galeria fotografii stałych, znanych bywalców pubu jak min. Jan Zubow czy Rados. Z pewnością jest bardzo kultowo, ale...zależy co kto lubi.

Opuszczając Cisną stanęliśmy jeszcze na chwilkę przy stacyjce kolejki wąskotorowej. Wąskotorówka to też jeden z symboli bieszczadzkich szlaków. Burza ucichła ,więc z radością poszwędaliśmy się po zagubionych w zaroślach wąskich torach kolejki .
I na koniec wycieczki jeszcze jeden bardzo bieszczadzki element krajobrazu- dymiące retorty wypalające drzewo w celu uzyskania węgla drzewnego. Obecnie jest ich już coraz mniej, tym bardziej się cieszę, że dane nam było spontanicznie trafić na działające retorty. Niestety, nie pamiętam, w jakim miejscu to było.

W ten oto sposób pożegnaliśmy rejon Bieszczad i Podkarpacia. Przed nami była jeszcze dłuuuga droga do domu.