Tatry Wysokie 2015r_Sławkowski Szczyt, Jagnięcy Szczyt, Morskie Oko, Mięguszowiecka Przełęcz Pod Chłopkiem, Świstówka Roztocka, Dol. 5 Stawów Polskich, Przeł. Krzyżne, Hala Gąsienicowa

Preludium, czyli deja-vu: jak nie należy planować wyjazdu.
Nauczeni zeszłorocznym doświadczeniem... znów popełniliśmy te same grzeszki ;-), a więc: nie zarezerwowaliśmy noclegów, nie kupiliśmy euro i będąc znów nie przetartymi w trasie zaplanowaliśmy sobie solidną dawkę łażenia. Ja osobiście dołożyłem do tego zakupione tuż przed wyjazdem nie przetestowane buty, oraz brak solidnego zabezpieczenia przed deszczem (kurtka to już tylko szmatka, a pałatka w stanie zaawansowanego rozpadu). Ale co tam, niesieni falą "młodzieńczego" entuzjazmu, wywalczając drogę do auta przez stosy pracowych papierów, oraz pożegnawszy czule rodziny wyruszyliśmy w stronę Tatr ignorując nieciekawe prognozy pogody.

Dzień 1 Stary Smokovec - Rozejście pod Sławkowskim Szczytem - Sławkowski Szczyt (2452 m.n.p.m.) - Stary Smokovec
Plan od razu trzeba było zmienić, bowiem późno wyjechaliśmy. W związku z tym nocleg w Zakopanem na Pardałówce i wcześnie rano ruszamy do Starego Smokovca, skąd po niecierpliwych poszukiwaniach noclegu (znajdujemy w liczącym 135 lat budynku pensjonatu Breza), zostawiając zbędne rzeczy ruszamy dalej na Sławkowski szczyt. Grzesiu był tak podkręcony, że niewiele po starcie zaczął się oddalać i zniknął wkrótce w gęstej mgle. Chmury i mgła królowały niepodzielnie, kolegi ani widu ani słychu, idę więc krok za krokiem mozolnie pod górę (1520 m ciągłego podejścia). Przez pierwsze godziny niewiele się wyłania z skłębionej bieli, więc w refleksyjnym nastroju (gdyby nie wysiłek, napewno zasnąłbym na którymś z zakosów) dyszę pod górę kamienistym szlakiem. Gdzieś w okolicy Królewskiego Nosa (ok. 2000 m.n.p.m.) nieco się odsłoniło od strony Łomnicy. Szkoda że nie widać więcej, bo widoki przepiękne (takie monumentalne i takie przestrzenne, patrzy się na budzące prawdziwy respekt ściany skalne, w dole biały dywan chmur). I tak z niewielkimi przetarciami osiągam szczyt, na którym odnajduje się Grześ (wytrzymawszy jeszcze kilkanaście minut zaczął się niecierpliwić, po czym ruszył szybko w dół i tyle go widziałem) i kilka innych osób, no to się rozsiadłem i czekałem… i nic, coraz więcej chmur, zimniej, zostałem sam na górze i wreszcie deszczyk. Schodzenie też bez krajoznawczych fajerwerków, śliskie kamienie na tyle angażują uwagę że droga w dół w miarę szybko upływa, dobrze bo to jeden z bardziej mozolnych szlaków.

Powiedzmy sobie tak, wycieczka byłaby fantastyczna, gdyby była piękna pogoda i widoki byłyby niesamowite. Było fajnie oczywiście, gdyż takie osnute chmurami Tatry wydają się bardziej tajemnicze, bardziej niepokojące i nastrajające. Paru ludzi na szlaku, pewnie przez aurę. Szlak bez trudności, ale bez widoków nużący bardzo, po prostu monotonnie pnie się w górę, długo, a powrót tą samą drogą... Całość zajęła nam 10h.
Dzień 2 Biała Woda Kieżmarska – Zielony Staw Kieżmarski – Jagnięcy Szczyt (2230 m.n.p.m.) – Zielony Staw Kieżmarski – Biała Woda Kieżmarska



Z wstawaniem rano to my wciąż mamy te same problemy, zresztą wyjrzenie za okno zniechęca do szybszych ruchów. Znów biało, znów przelewają się mgły i chmury, na dodatek pada. Ruszyliśmy ciężkie zadki i po krótkim dojeździe ruszamy z parkingu. Do schroniska nad Zielonym Stawem idzie się dość szeroką drogą wzdłuż szumiącego potoku, łagodnie wznosząc się do góry, wokoło las. Tyle udało się zaobserwować w białym świecie. Zajęliśmy się dyskusjami o niczym i wszystkim.
Im bliżej byliśmy schroniska tym bardziej odsłaniały się widoki dzięki łaskawszej aurze, nie wszystko, ale dobre i to. Zielony Staw otoczony jest wysokimi górami, zwłaszcza wrażenie robią ściany Małego Kieżmarskiego Wierchu… jeśli miałbym przyrównać, to to miejsce jest jak nasze Morskie Oko. Piękne i chcę tam wrócić przy dobrej pogodzie. Tymczasem zjedliśmy szybki posiłek, w międzyczasie podziwiając to pojawiające się, to znikające w chmurach widoczki. Od schroniska na Jagnięcy Szczyt szlak prowadzi już ostro w górę, kamieniste podejście w górnej partii zmienia się w skalną zabawę, jeden odcinek ubezpieczony jest łańcuchem. Kolega oczywiście nie wytrzymał i pognał ostro do przodu, więc znów sam powoli zdobywałem wysokość. W tej chmurnej mgle i po trochu padającym deszczu trzeba było uważać, żeby nie zgubić szlaku i bezpiecznie się poruszać, w bieli czasem majaczyły jakieś skały, czasem można było wyobrazić sobie przestrzeń. Po dotarciu do grani szlak ostro zakręca i w ciekawy sposób skalną wędrówką doprowadza do Jagnięcego Szczytu (i zmarzniętego Grzesia). Mogę się tylko domyślać jak piękne są tu widoki (widziałem zdjęcia, ale to tylko zdjęcia). Na szczycie zimno, może z parę stopni i silny wiatr, organizm w takich warunkach może się szybko wychładzać. Parę fotek, herbata z termosu i po uzupełnieniu węglowodanów ruszamy czym prędzej w dół. A im niżej byliśmy tym więcej było widać, taka przewrotność pogody, nawet szczyt się pokazał, tak się nie robi.... Po drodze spotkaliśmy nielękliwą kozicę i natrzaskawszy mnóstwo zdjęć jej i temu co się poodsłaniało w otoczeniu dotarliśmy do schroniska. Na wzmocnienie morale Saris, a później już tylko 2 h lekko w dół i koniec na Słowacji.

Nie będzie zaskoczeniem to co napiszę, tylko marna pogoda nie pozwala piać z zachwytu :-). Oczywiście i taka aura dostarcza wrażeń, choć nieco innych... Poza dojściem do schroniska i samym schroniskiem spotkaliśmy raptem paru ludzi na trasie. Ten szlak jest urozmaicony i miejsca piękne. Trudności umiarkowane powyżej schroniska, do schroniska łatwo. Całość zajęła nam 9h45min. .

Dzień 3 Pardałówka - Antałówka - Palenica Białczańska - Morskie Oko - Mięguszowiecka Przełęcz Pod Chłopkiem (2307 m.n.p.m.) - Morskie Oko - Świstówka Roztocka - Dolina 5 Stawów Polskich
Po noclegu na Pardałówce w Zakopanem – rano idziemy przez Antałówkę na busa i do Palenicy Białczańskiej hej!



Następnie niezbyt ulubiony asfalt do Morskiego Oka. Po drodze przyłączyła się do nas sympatyczna gadatliwa Kasia, która uznała nas za godnych swojego towarzystwa. Oceniła że dotelepiemy się gdzieś powyżej MOka, więc nie poszła na Rysy, ale z nami wybrała się na Chłopka. Jakoś przegadaliśmy felerny asfalt i po kawie w schronisku (jak już deszcz przestał padać, no musiał padać, nie wytrzymał&hellip😉 podeszliśmy pod Czarny Staw, a następnie pod wrażeniem widoków ruszyliśmy mocno w górę. Trzeba przyznać że ściana Kazalnicy budzi respekt z tej perspektywy. Szlak tam właśnie prowadzi, choć zdecydowanie łatwiejszą drogą. Stromo po kamieniach i skale, mokro i ślisko niestety, więc trzeba tym bardziej uważać, dobrze że coś w ogóle widać. Widoki na stawy, schronisko i okoliczne szczyty. Powyżej Kazalnicy, która jak dziób okrętu zawisa nad falami wchodzimy w biel i galeryjką lekko pod górę w ok. 30 min. docieramy do Przełęczy, a w zasadzie ja docieram, bo Kozice (czyli Kasia i Grześ) były tam wcześniej. Jestem tu już 4 raz, więc wiem co tracą przez chmury, widać szarość i najbliższe skały, cóż, taki urok gór. Po małej przerwie serwisowej schodzimy, kolano które nadwerężyłem na Sławkowskim coraz poważniej mi dokucza, to bardzo niepokojące i bardzo niekomfortowe. Zejście do Morskiego Oka mimo to bez większych kłopotów, jedynie wlokłem się bardziej niż zwykle. Pożegnaliśmy sympatyczną Kasię i ruszyliśmy na Świstówkę Roztocką i dalej do 5 Stawów. To deszczowe 2h przejście porządnie mnie wyciągnęło i prawie dnia mi brakło. W Schronisku znaleźliśmy sobie kawałek podłogi. Lokum mieliśmy luksusowe, w kącie przy kaloryferze, jedynie wciąż szwendające się pobudzone towarzystwo, namiętnie trzaskające zewnętrznymi drzwiami schroniska oraz grożące podeptaniem naszych wystających w stronę drzwi nóg, stanowiło pewną niedogodność. W schronisku wszystkie możliwe podłogi okupowane - korytarze, jadalnia, kuchnia turystyczna, a także zewnętrzny taras (temperatura bliska zeru nie wróżyła komfortowej nocy). Słyszałem jak rano ktoś z śpiących w jadalni opowiadał jak to spali w 16 osób ułożonych w jednym kierunku z braku miejsca i że w nocy wszyscy musieli się jednocześnie przekręcić na drugi bok...
Pomijając asfalt, to wspaniały kawałek Tatr, zarówno widokowy jak i urozmaicony. Jeśli chodzi o trudności, to podejście na Przełęcz Pod Chłopkiem od Czarnego Stawu wymaga już obycia w skalnym terenie, reszta łatwa. Aura wciąż dokuczała. Całość zajęła 11 h.

Dzień 4 Dolina 5 Stawów Polskich - Krzyżne (2112 m.n.p.m.) - Hala Gąsienicowa - Boczań - Kuźnice

Prognozy na dziś niedobre, deszcze, śnieg, niska temperatura… znowu, nie oszczędza nas na tym wyjeździe.



Specyfika noclegu poderwała nas wcześnie rano, jak tylko się rozwidniło szybkie śniadanie i ruszamy. Krótki odcinek płasko wzdłuż stawów, obok leśniczówki i mostka, chłodno, pod górkę się rozgrzejemy na pewno J. Podejście pod Krzyżne jest malownicze widokowo, widać dolinę Roztoki, próg i część Doliny 5 Stawów, Swistówkę Roztocką, a idzie się kamienistym szlakiem trawersując trochę zbocza górnej części Roztoki, a w wyższych partiach stromymi zakosami w żlebie. Na przełęczy piknik, nie jest nawet tak źle z tą temperaturą i dopiero za przełęczą zacznie padać. Zejście do Pańszczycy w deszczu (z drobnymi przerwami),stromo po kamieniach (kolano strasznie na mnie obrażone). Bardzo surowy jest tu skalny krajobraz. W dolnej partii mijamy prawie wyschnięty Czerwony Stawek i zaczyna konkretnie lać, potem sypać śnieg i w ogóle jest niemiło. Na szczęście nie trwało to długo. W zielonym otoczeniu kosówek i lasów dochodzimy do Murowańca przy wyraźnie lepszej pogodzie (także ciepłe słońce się pojawiło), małe co nieco i grzane wino. Powoli kończy się nasza przygoda z Tatrami, ależ ładnie się zrobiło (tak się nie robi). Krótkie dojście na Przełęcz Między Kopami z pięknymi widokami na Halę Gąsienicową i zejście również widokowym Boczaniem do Kuźnic.
Najfajniejsze jest podejście na Krzyżne i odcinek na Hali Gąsienicowej, piękne widoki. Szlak nie jest trudny, miejscami osypujący się i piarżysty w rejonie Krzyżnego, ale poza tym ok. Czas przejścia wolnym tempem 8 h.

Podsumowując wypad: udany bardzo. Wymądrzałem się kiedyś Magdalenie i Longinowi na temat pogody w Tatrach, więc mi przypomniało, że góry to góry i statystyki mają gdzieś, początek września też potrafi dokuczyć. W sumie to nawet nie było tak źle, mogło być znacznie gorzej :-). Jeszcze może słówko odnośnie trudności turystycznych szlaków, bo oceniam czasem co jest trudne, a co nie: jest to ocena absolutnie subiektywna. Jeśli chodzi o Tatry zazwyczaj jest to wypadkowa trudności technicznych, wymagań kondycyjnych, długości trasy i ewentualnego wpływu kiepskich warunków pogodowych na wzrost zagrożeń. Jestem zwolennikiem stopniowania trudności przez odpowiedni dobór szlaków i praktyczne sprawdzanie swoich własnych predyspozycji na coraz bardziej wymagających trasach i w różnych warunkach pogodowych. Może być różnie, to co dla jednych jest proste, dla innych może być zbyt trudne do przejścia. Więc moje oceny proszę traktować informacyjnie i wyrobić sobie własne zdanie na podstawie zdobywanego stopniowo doświadczenia.

Do zobaczenia na szlaku.