Tatry 2016: Nosal (1206),-Wielki Kopieniec (1328), Małołączniak (2096)-Kasprowy Wierch (1987)
W końcu tak długo wyczekiwane Tatry. Wyjazd pełen obaw ze względu na (teraz już) dwa kontuzjowane kolana – ostatnia zima nie była łaskawa (a raczej lodowisko, na którym w ogóle nie powinnam była się pojawiać z moimi kolanami). Odwiedzić te górki musiałam – to pewnie, ale jak to będzie na dłuższym szlaku, trudniejszym, przy schodzeniu (bo tutaj głównie pojawia się problem). Nie było najgorzej, aczkolwiek jednej trasy nie dokończyłam z tego względu właśnie, jak się później okazało nie była to aż tak słuszna decyzja, ale po kolei …
(wyjazd dzielę na części, ponieważ zbyt wiele zdjęć mogłoby wywołać zbyt duży chaos, a nie chciałabym rezygnować ze zdjęć ukazujących przebieg trasy, zwłaszcza tam, gdzie mnie jeszcze nie było).
Zaczynamy 🙂
13.08.2016
a zaczynamy lekko bardzo od Wielkiego Kopieńca (1328). Na kwaterze po nocnej podróży jesteśmy o godzinie 8, przepakowujemy plecaki i ruszamy. Trasa lekka, ponieważ zmęczenie nocne plus zmiana ciśnienia nie wpływa dobrze na poruszanie się powyżej 1500 m. (przynajmniej na mnie). Podjeżdżamy do Toporowej Cyrhli. Pierwsza atrakcja na drodze dojazdowej kilkukilometrowy korek! Na szczęście w drugim kierunku, czyli znad Morskiego Oka, okazało się, że nawał ludzi jest tak, że część zostało odesłanych ze względu na brak miejsc parkingowych. Koszmarek. Na Wielkim Kopieńcu powinniśmy być po godzinie z groszami i tak też jesteśmy. Ludzi bardzo dużo, dość, że weekend, to jeszcze długi, więc można było się spodziewać. Schodzimy zielonym szlakiem w kierunku Polany Olczyskiej i tutaj stwierdzamy, że bez sensu schodzić do Jaszczurówki, skoro można przez Nosal zejść bezpośrednio do Zakopanego. Tak też robimy, dotarcie na Nosal powinno nam zająć 1,5 godziny. Docieramy jednak po dwóch godzinach, ponieważ napotkaliśmy naturalny próg zwalniający – przepyszne maliny i jeżyny – aż trudno było się oderwać. Na Nosalu nie posiedzieliśmy, ponieważ szczytowe skałki był tak oblężone, że aż niebezpiecznie, szybki rzut oka i idziemy dalej, skałki poniżej prezentują nie gorsze widoki, a są bezludne. Stąd już prosto do Zakopanego i na obiad
14.08.2016
Drugi dzień wydawał się być zaplanowany też dosyć lekko – mało kilometrów, a tu się okazuje, że na końcu trasy już ledwie powłóczyliśmy się. Po spojrzeniu na mapie z kalkulatorem szlaków, okazało się na przestrzeni 13 km mieliśmy 1750 m. przewyższeń! Trasa zaczynała się wraz z niebieskim szlakiem przez Kobylarz na Małołączniak. Jest to jedna z moich ulubionych dróg, ale w obydwie strony dość obciążająca. Samo wejście na Małołączniak (2096m.) zajmuje wg mapy 3h40 min. Zameldowaliśmy się tam o godzinie 11:30. na pewno wszystkim będę ją polecać z racji przepięknych widoków i tej przestrzeni jaka nas otacza. Z dołu całość wygląda równie imponująco. Po drodze musimy pokonać płaską skałę, na szczęście są do pomocy łańcuchy, na szczęście bo o ile przy suchej nawierzchni nie ma większego problemu, o tyle przy zalanej skale problem jest spory :] ale dalej nie jest lżej, wręcz przeciwnie – teraz dopiero zaczyna się ostrzejsze podejście aż do zbocza Czerwonych Wierchów – tutaj łagodnieje, jednak do Małołączniaka jeszcze kawałeczek. Planowo mieliśmy przejść z tego miejsca do Kasprowego Wierchu, ponieważ jeszcze tej drogi nie znaliśmy – plan został wykonany 🙂 trasa piękna i ciekawa: tu wąska ścieżka, tam skałki do pokonania, a całą drogę widok na dzikie słowackie tatrzańskie doliny, w dodatku pogoda jak na razie dopisywała. Jak wspominałam pod koniec zrobiło się już ciężko, ale dotrwaliśmy, osiągając Kasprowy – zresztą wyjścia nie było
Dopiero na trzeci dzień od przyjazdu zrobiliśmy sobie zasłużony odpoczynek – w końcu to urlop 😉