Żar i Kiczera w Beskidzie Małym

Góra Żar-zaledwie 761 m.n.p.m. Dla zdobywców osimiotysięczników to niepozorny pagórek, lecz nawet oni potrafią zakochać się w niej od pierwszego wejrzenia. Z jej szczytu roztacza się wspaniała panorama na Kotlinę Oświęcimską a także Beskid Mały, Śląski i Żywiecki. Wspaniale widać dolinę Soły i zbudowane na niej sztuczne jeziora : Międzybrodzkie, Żywieckie i Zbiornik Czaniecki.
Żar to od ponad siedemdziesięciu lat góra szybowników. Teraz także ulubione miejsce paralotniarzy i spadochroniarzy a zimą, od 2004 roku, kiedy wznowiono kolej linową na szczyt także narciarzy i snowboardzistów. U jej stóp od wczesnego lata aż do późnej jesieni pływają amatorzy sportów wodnych, głównie żeglarstwa ale też ogólnie dostępnych rowerków wodnych i kajaków. W lesie roi się od grzybiarzy i smakoszy runa leśnego. Cały rok przyjeżdżają tu fascynaci zjawisk paranormalnych.
Na jednym z zakrętów asfaltowej drogi wiodącej na sam szczyt, do zbiornika wodnego elektrowni szczytowo-pompowej, grawitacja nieoczekiwanie zaczyna kaprysić: butelki toczą się pod górę, ba! nawet samochody !!! I nie jest to złudzenie optyczne.
Kolejka terenowo-linowa umożliwia każdemu szybki i przyjemny transport na sam szczyt. Szczególnie leniwe osoby mogą biwakować na jednej z polanek i rozkoszować się rozległym widokiem, napić się aromatycznej kawy lub piwa a nawet zjeść suty posiłek za całkiem przyzwoite pieniądze. Ci, których miejsce szczególnie oczaruje mogą zostać na dłużej korzystając z noclegów w hotelu Szkoły Szybowcowej. Bardziej odważni i obdarzeni odrobiną szczęścia mają okazję za niewielkie pieniądze podziwiać okolicę z lotu ptaka. Przy bezchmurnej pogodzie z szybowca widać także Tatry, Pieniny i Gorce a przede wszystkim urokliwy Park Krajobrazowy Beskidu Małego z Rezerwatem Buków na Zasolnicy, wstęgę Soły, zapory wodne i Kotlinę Oświęcimską.
Z Żarem sąsiaduje Kiczera, niewiele wyższa bo zaledwie 831 m.n.p.m góra zapewnia fantastyczny widok na sztuczny zbiornik wodny znajdujący się na ściętym czubku Żaru, pozwala cieszyć oczy Babią Górą a przede wszystkim malowniczymi zachodami słońca, które szczególnie zimą nabierają wymiaru magicznego. O ile na Żarze zawsze kłębią się tłumy ludzi o tyle Kiczera zapewnia spokój, ciszę i samotne spacery. Mało komu chce się opuszczać wygodny i szeroki taras widokowy Żaru i udać się choćby na krótki spacer po okolicy.
2 stycznia 2009 roku śnieg i mróz ściągnęły narciarzy, snowboardzistów i lotniarzy prawie z całej Polski. Zapchane są 3 parkingi u podnóża góry a rejestracje jednoznacznie pozwalają stwierdzić, że Żar jest atrakcyjny nie tylko dla mieszkańców Śląska i Małopolski. Widząc tłok na stoku zostawiamy narty w bagażniku i wyjeżdżamy na górę w niemiłosiernym ścisku ale pośród zadowolonych i uśmiechniętych ludzi w „szerokim spektrum wiekowym”. Rozgorączkowana ściskam w dłoniach aparat fotograficzny i z zachwytem chłonę pojawiające się, przecież tak dobrze znane mi widoki a jednak niezmiennie urzekające i magiczne. Po kilku minutowej jeździe na szczyt wypadamy wraz z grupą rozentuzjazmowanych współtowarzyszy na zalany słońcem południowy stok. Narciarze zdają się nie dostrzegać tego cudu natury jakim są pokryte szadzią drzewa i krzewy, ich jedyną troską jest zdążyć na powrotny kurs kolejki, z której właśnie wysiedli. Snowboardziści są jakby bardziej świadomi otaczającego ich cudu. Czekając aż narciarze rozpoczną swój zjazd, bez pośpiechu zapinają deskę i rozglądają się po bokach. Jednak gdy tylko na stoku robi się nieco luźniej puszczają się w szalona jazdę w dół. Oni także chcą zdarzać na kolejką , która niemal równo z nimi rozpoczęła zjazd do dolnej stacji. Tylko przez ułamek sekundy zazdroszczę im, bo wiem, że przyjadę tu na drugi dzień i jeszcze następnego dnia, w zwykły dzień tygodnia i nadrobię dzisiejszą stratę.
Bez zbędnego ociągania udajemy się w kierunku Kiczery, bo właśnie tam czekają na nas prawdziwe cuda. W ciągu zaledwie 3 godzin słońce i śnieg dają nam niezapomniany spektakl. Marzną mi dłonie od dziesięciostopniowego mrozu ale nadal nie potrafię obsługiwać aparatu w rękawiczkach. Zresztą dopóki naciskam spust migawki nie czuję przejmującego mrozu, uczucie zachwytu i fascynacji działa jak silne znieczulenie. Idąc krótki odcinek asfaltową drogą ślizgamy się na butach i bawimy jak nasze dzieci. Ośnieżone i pokryte szadzią drzewa tworzą prawdziwie baśniowy klimat, zwłaszcza że niebo jest jak lazur, pozbawione najmniejszej chmurki. Najcudniejsze są brzozy i modrzewie. Ich gęste i cieniutkie gałęzie ubrane w zimową szatę wyglądają jak koniakowskie koronki. W połowie drogi wszyscy milką, bo szybko orientujemy się, że w spacerze towarzyszy nam stadko gili. Już prawie zapomniałam jak ten ptak wygląda, tak dawna nie spotkałam go na swojej drodze. Dzieci jednak szybko przechodzą nad tymi cudnościami do porządku dziennego i zastanawiają się, czy będzie tam okazja do pozjeżdżania na …dupolotach. Okazja oczywiście szybko się pojawia ale ja już wiem, że jeśli oddam się razem z nimi tej zabawie stracę okazję do podziwiania zachodu słońca ze szczytu Kiczery. Z lekkim żalem opuszczam rozbawione towarzystwo i szybkim marszem udaję się na szczyt. Zachód słońca podziwiam w ciszy i samotności. Poza mną na szczycie nie ma nikogo. Wracam po pół godzinie do zmęczonych ale szczęśliwych czekoladożerców. Zjazd na pupie to dość wyczerpujący sport Po powrocie na Żar wypijamy gorącą herbatę i obserwujemy narciarzy szusujących po oświetlonym stoku.
Wrócę tu jutro więc oddaję się podziwianiu z okien kawiarni nocnej panoramy Międzybrodzia i okolic Żywca. Jestem szczęśliwa, że mieszkam tak blisko tego magicznego miejsca, choć nie zawsze wiedziałam, że takie ono właśnie jest. W dostrzeżeniu tego faktu pomogły mi podróże po odległych zakątkach Europy. Dziwne to nasze patrzenie. Można patrzeć i nie widzieć, ale wystarczy tylko dłużej nie widzieć aby zobaczyć urodę miejsc naszych codziennych.
Godzinę później jesteśmy już w domu. Rozbieram się i szybko podchodzę do okna sprawdzić, czy widać jeszcze szczyt Żaru czy też całkiem przysłoniły go posadzone w ogrodzie drzewa. Jest Zawsze był. Odkąd pamiętam.