Dolina Chochołowska- majowe krokusy

Wspólnie z koleżanką i szwagrem "pilnujemy " terminu. Każdy robi to jak potrafi, telefon do schroniska, wywiad u znajomych, kamerki internetowe... Jest! Zakwitły i kwitną i ..spada znowu śnieg, krokusów nie widac. Po kilku dniach odwilż i znowu są, fiolet jak z bajki zalega na rozległej Polanie Chochołowskiej a my nie możemy zgrać terminów.
W końcu udało się. Wszechświat nagradza naszą lojalność względem siebie i obdarowuje nas piękną słoneczną i ciepłą aurą.
Na siwej Polanie jesteśmy co prawda około południa ale ma to te z swoje plusy. Znakomita większość turystóww wraca już z wędrówki, mało kto zmierza w tym samym co my kierunku.
Z doświadczenia wiem, że najlepsze światło do fotografowania polany jest i tak dopiero po południu ale mimo to pragnę dotrzeć na miejsce jak najszybciej. Zaprawiony w górskich wędrówkach siedmioletni syn nie protestuje gdy ponaglam naszą czwórkę ku ich ogromnemu zdziwieniu. Zwykle to oni marudzą, że się wlokę. Tym razem nie fotografuję jednak dolinki więc mogę iść jak należy ;-)
Obiecujemy sobie, że następnym razem skorzystamy z tramwajowej usługi albo wypożyczymy rowery to może zdążymy wejść na Grzesia albo Rakonia...Wołowiec?..albo na Staorrobociańki...
O tej porze roku trudno o nocleg w schronsku ale gdyby tak zarezerwować już w styczniu?- zastanawiamy się wspólnie pełni wiary, że następnym razem się uda.
Wędrówkę umila nam szum potoku i rosnące przy szlaku pierwiosnki. Miejscami na szlaku zalega jeszcze śnieg i lód, można poślizgać się na butach :-)
Pod sam koniec pojawiają się błotniste odcinki drogi, stuptuty chronią nasze łydki ale czubki głów mamy fantazyjnie udekorowane grudkami świeżego błotka.
Dochodzimy do Polany o całkiem przyzwoitej porze i dech zapiera nam z wrażenia a raczej przerażenia. Ignorując napisy umieszczone prawie co krok obok szlaku , grupka rozentuzjazmowanych pań w wieku co najmniej dojrzałym obfotografuje się pośród bukietów krokusów taranując je przy okazji :-(
Mój Przedszkolach całkiem spontanicznie reagując bez namysłu woła w ich kierunku, że niszczą krokusy i że tak nie wolno. Ma tak smutną twarz, że zawstydzone panie natychmiast schodzą na szlak. Niestety taka sytuacja powtarza się jeszcze koło schroniska, jednak tym razem interweniuje ktoś inny.
I był to jedyny zgrzyt w ciągu całej naszej wyprawy. O tym jak piękne są połacie kwitnących krokusów nie trzeba nikogo przekonywać, ale jakby jeszcze taki ktoś był to zapraszam do obejrzenia zdjęć z wycieczki.
Tego samego dnia inni moi znajomi znakomicie bawili się na Kasprowym jeżdżąc cały dzień na nartach. Tydzień później przekwitły już wszystkie krokusy, szlak opustoszał, wrócił do normy.