Londyn w maju

Gdy wyjeżdżaliśmy w z Polski było bardzo chłodno,a na drzewach ledwo tu i ówdzie zieleniły się pierwsze listki. Ku mojemu zaskoczeniu Londyn powitał nas piękną pogodą i tęczą kolorowych kwiatów w parkach i na skwerach. Prosto z lotniska ruszyliśmy do królewskiej rezydencji w Windsorze. Po drodze minęliśmy aleję wiodącą do Ascot i przeszliśmy przez specyficzne centrum handlowe zorganizowane w miejscu dawnego peronu.Obecnie stoi tam imponujący zabytkowy parowóz The queen.
Kolejka do kasy była równie imponująca jak sam zamek,ale jakoś dotarliśmy do celu. Zwiedzaliśmy udostępnione komnaty królewskie. Największe wrażenie zrobiła na mnie sala z zabawkami królewskich dzieci. Bagatelka,kosztujące fortunę markowe ubranka dla lalek, krojone na miarę, na każdą okazję i kosztowne repliki eksluzywnych samochodów specjalnie od producentów. Oczywiście niezłą atrakcją,była też zmiana warty. W upalny dzień wartownicy gotowali się w futrzanych czapach i tupali gniewnie na zbyt nachalnych turystów.

Jadąc do hotelu przyglądałam się mijanym londyńskim ulicom. Bardzo charakterystyczne czerwone double-deckery i czarne taksówki oraz specyficzne angielskie budynki sprawiają,że miasto ma swój niezwykły,niepowtarzalny klimat. Po zalogowaniu się w hotelu jedziemy na wiszący most na Tamizie- The Millennium Bridge. Mamy z niego świetny widok na Tamizę oraz słynne londyńskie szklane wieżowce. Jednak przyjechaliśmy tu przede wszystkim na London Eye ( koło Milenijne powstałe u progu nowego tysiąclecia w 1999r.) , czyli największy, do tej pory zbudowany w Europie diabelski młyn. Porusza się on bardzo wolno,nie musi więc zatrzymywać się ,by ludzie wsiadali i wysiadali, odbywa się to niejako " w biegu". Nie ma co obawiać sie choroby lokomocyjnej,nic takiego nikomu nie grozi. Problem mogą miec jedynie Ci,których męczy lęk wysokości ,bo w szczytowym punkcie młyn na 135m wysokości. Przejażdżka trwa ok. 40 minut i warta jest wydanych na nią pieniędzy. Widok jaki obserwujemy podczas jazdy jest niesamowity. Byliśmy tam już pod wieczór,więc feeria świateł i panorama nocnego Londynu jest trudna do opowiedzenia. Pięknie podświetlony Pałac i Opactwo Westminster to niezapomniany obraz.
Następnego dnia metrem udaliśmy się na Trafalgar Square. To centralny plac Londynu upamiętniający zwycięstwo brytyjskiej Royal Navy w bitwie morskiej pod Trafalgarem. Po oczywistej w tym miejscu sesji zdjęciowej skierowaliśmy się do National Gallery. To bezpłatna,imponująca galeria malarstwa z lat 1250-1900. Głównie można podziwiać tam dzieła impresjonistów,słynne "Słoneczniki " Van Gougha,"Kapiącą się kobietę" Rembrandta,
"Madonnę w grocie" Leonarda da Vinci,a także obrazy Corteza,El Greco,Rafaella Santi i Cezanne. Zwiedzanie galerii zajęło nam sporo czasu. Potem był spacer ulicą Whitehall w stronę Downing Street i dalej ku Opactwu Westminster. Opactwo Westminster dla Brytyjczyków jest tym mniej więcej,czym dla Polaków Wawel. To tutaj spoczywa większość angielskich władców,tutaj odbywają się ceremonie koronacji, brali ślub książę Wiliam i Kate Middleton. Po drodze obowiązkowe zdjęcia z Big Benem,Parlamentem i London Eye w tle,z tego miejsca mieliśmy dobrą perspektywę.

Znużeni spacerem, zwiedzaniem pięknego opactwa oraz upałem z ulgą odpoczywaliśmy na trawnikach Saint James Park. Niesamowite są te londyńskie parki, w których w słoneczny dzien na trawnikach relaksują się dosłownie tłumy londyńczyków. Szeroką aleją The Mall wzdłuż Green Park dotarliśmy do Buckingham Palace-oficjalnej,londyńskiej rezydencji królowej. Gdy na szczycie masztu powiewa flaga królewska jest to znak,że królowa jest właśnie w swojej rezydencji. Tamtego dnia byla.
A potem kolejną, leniwą godzinkę spędziliśmy w Hyde Park obiadując i pijąc kawę w Serpentine Bar & Kitchen. Żałuję,że nie dotarliśmy do słynnego Speaker`s Corner, ale czas był już na małe zakupy. W tym celu udaliśmy się do Domu Handlowego Harrodsa. ;-) No cóż,miałam zamiar wrócić własnym jaguarem lub rolls-roycem,ale ...akurat nie mieli takiego pod kolor moich oczu;-) Zakupy skończyły się więc tradycyjnie w Primarku.



Trzeci dzionek w Londynie zafundował nam niezbyt miłą niespodziankę w postaci zimnego deszczu. Zwiedzanie rozpoczęliśmy do drugiego ważnego kościoła w Londynie czyli Katedry świętego Pawła. To tutaj brali ślub książę Karol i księżna Diana. Niestety,nie można było wejść do środka,tego dnia katedra była zamknięta. Wejścia tu ,podobnie jak do Opactwa Westminster ,są niestety płatne.
Ruszyliśmy dalej w stronę londyńskiego City. City of London zwane jest także czasami Kwadratową Milą,bo tyle miejsca zajmuje. Można określić to miejsce jako dzielnicę podatkowo-ubezpieczeniowo-bankową. To finansowy pępek świata,świat finansjery i wielkiej kasy. Tu ma,między innymi, swoją siedzibę Centralny Bank Angli i słynne Towarzystwo Ubezpieczeniowe Lloyda.Przeszliśmy do Guidhall Art Gallery,a po krótkim jej zwiedzaniu na Paternoster Square. Potem był spacer między szklanymi domami ze słynnym "ogórkiem" 30 St Mary Axe oraz Shard (odłamek szkła) na czele. Zobaczyliśmy też najstarszą ,bo pochodzącą z 1652 r. , kawiarnię w Londynie funkcjonującą do dziś oraz zabytkowy,jeden z najstarszych londyńskich rynków Leadenhall Market. Nawiasem mówiąc w tym miejscu nagrywano kilka scen do filmu o Harrym Potterze.

Kolejnym punktem naszej wycieczki tego dnia było słynne Tower. Zanim do niego dotarliśmy zatrzymaliśmy się przez chwilę w miejscu ,gdzie publicznie dokonywano egzekucji i gdzie ,między innymi, został stracony przez ścięcie głowy Tomasz Moore. Przed wejściem do muzeum przez chwilę podziwialiśmy słynny Tower Bridge. W końcu zdjęcie przy nim ,to obowiązkowy punkt wszelkich wycieczek do Londynu. Zamek Tower robi ponure wrażenie,zwłaszcza,gdy weźmie sie do serca opowiadnia przewodnika o tym,ilu ludzi straciło tam w okrutny sposób życie. W dawnej Anglii był to rodzaj więzienia dla dostojników,władców oraz ważnych osobistości. W wydzielonych komnatach oczekiwali tu na wyrok,który najczęściej był skazujący. Egzekucje publiczne były dokonywane na wzgórzu Tower Hill, na oczach zgromadzonych tłumów,ku uciesze gawiedzi. Egzekucje bardziej kameralne odbywały się w Tower Green. Między innymi tu stracono dwie królowe,żony króla Henryka VIII-Annę Boleyn i Katarzynę Howard. W Jewel House można podziwiać klejnoty koronne rodziny królewskiej. Warto też przejechać się podziemną kolejką Tower Hill Pageant ukazującą sceny z historii Londynu. Ciekawostką Tower są królewskie kruki dostojnym krokiem przechadzające sie po trawnikach Tower.Mieszkają tu od XVII wieku. Nie odlatują,bo mają unieruchomione skrzydła. Legenda mówi,że gdyby odleciały,upadłaby Wielka Brytania.
Po zwiedzaniu Tower mieliśmy trochę czasu wolnego dla siebie. Oczywiście kupiliśmy jakieś drobne pamiątki typu herbata angielska w pudełku z kształcie angielskiej budki telefonicznej czy magnesik z double-deckerem. Przed wszystkim jednak poszliśmy na najlepsze w mieście tradycyjne brytyjskie danie ,czyli fisch and chips ( ryba z frytkami). Zapomniałam napisać,że wszyskie obiady jadaliśmy na mieście,codziennie w innym pubie,więc trochę tego tradycyjnego angielskiego jedzenia mieliśmy okazję skosztować. Nie wszystko mnie zachwyciło,ale to rzecz gustu i przyzwyczajenia. Natomiast puby angielskie zdecydowanie rożnią się od tego,co my w Polsce uważamy za pub. Można tam oczywiście zjeść,ale przede wszystkim napić. Pije się zwykle piwo. Najczęściej typu "ale" w różnch odmianach: leger,bitter,old,stock,mild. Zaskakujące jest ,że londyńczycy po pracy tłumnie gromadzą się w pubach,by porozmawiać przy piwie. Puby o tej porze dnia są wypełnione po brzegi,a w pogodny dzień tłumy stoją także po prostu na ulicy przed lokalem. Przyznaję,że początkowo myślałam,że może jakiś wypadek się tam wydarzył;-)

Obserwując codzienne życie Londynu minęliśmy chińską dzielnicę i słynne Soho,znane jako "czerwona dzielnica". Kierowaliśmy się do Leicaster Street ,by jeszcze przez jakiś czas pobuszować w tamtejszych licznych sklepach popularnych sieciówek. Następnie ruszyliśmy ku ostatniemu już punktowi naszej wycieczki czyli do British Museum. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Covent Garden Market. Ciekawy rynek ,na którym oprócz licznych sklepików i kafejek nie brakuje też artystów wszelakiego rodzaju,popisujących się przezd publicznością na świeżym powietrzu.
British Museum największe na świecie ,muzeum historii starożytnej jak większość muzeów w Londynie,jest bezpłatne. Codziennie przewijają się tam tłumy z całego świata. Nic dziwnego,bo i zgromadzone w nim skarby pochodzą z różnych stron świata. Jest w nim ok. 7 mln eksponatów ukazujących dzieje i rozwój ludzkości. Funkcjonuje nieprzerwanie ( z wyjątkiem okresu wojny) od 1759 r. Zbiory podzielono tematycznie i kulturowo.Można zobaczyć tam zabytki kultury egipskiej,celtyckiej,japońskiej,greckiej,azteckiej,czy rzymskiej. Najbardziej cenne obiekty to kamień z Rosetty,rzeźby z Panteonu i mumie egipskie. Zwiedzanie tego obiektu zajęło nam kilka godzin,ale warto było. Zawsze marzyłam,by kiedyś zobaczyć zgromadzone tu dzieła i starożytne eksponaty.



Wszystko co dobre, szybko się kończy. Następnego dnia o świcie pojechaliśmy na lotnisko Getwick,stamtąd mieliśmy lot do Berlina,a z Berlina busem wróciliśmy do domu. Z całą pewnością Londyn należy do tych miejsc na świecie,do których chciałabym jeszcze kiedyś wrócić.
