Trzęsacz

Sobotni poranek pierwszego weekendu września nie zachęcał do zwiedzania; po kilkunastu zwodniczych minutach słońca najpierw zaczęło się chmurzyć, potem padać, a w końcu wręcz lało. Był poważny dylemat czy ruszać na zaplanowaną wycieczkę, ale w końcu prawdziwy porządny Krajtroter łatwo się nie poddaje. Ja też zacisnęłam zęby i mimo wszystko ruszyłam w trasę. I warto było, bo z czasem zaczęło się przejaśniać i zrobiły się świetne warunki do zwiedzania i focenia.
W Trzęsaczu, małej nadmorskiej mieścinie, nastawionej na wakacyjnych plażowiczów, nie ma być może wiele do obejrzenia, ale to co jest, powinno usatysfakcjonować weekendowego wycieczkowicza, który nie nastawia się na napięty i bogaty grafik zwiedzania. Podczas mojego tam pobytu w powietrzu i na uliczkach wsi czuć już było koniec wakacji i nieuchronnie z nim związane zbliżające się zamknięcie sezonu; co prawda ludzie kręcili się po trzęsackiej "promenadzie", wiodącej na klifowe nadbrzeże, ale widać było, że plażowe apogeum już dawno minęło. Obejrzałam więc Trzęsacz bez towarzystwa zwyczajowych wakacyjnych tłumów, co bardzo mi odpowiadało.

Zaczęłam od obejścia parku wokół pałacu pochodzącego z XVIII wieku; o ile pałac nie jest - dyplomatycznie mówiąc - szczególnie okazały, o tyle park, choć nieduży, ma swój urok. Potem skierowałam się wspomnianą już promenadą do prawdziwego symbolu turystycznego Trzęsacza; ostatniej zachowanej ściany gotyckiego kościoła Św. Mikołaja, który powstawał na przełomie XIV i XV wieku. Gdy rozpoczynano jego budowę, znajdował się około 2 kilometrów od krawędzi nadmorskiego klifu; zapewne wtedy uważano, że to bezpieczna odległość. Upływ czasu pokazał, jak bardzo budowniczy nie doszacowali siły przyrody. Do kościoła, który w czasach swej świetności był jedną z najokazalszych budowli sakralnych zachodniego Pomorza, zaczęło się zbliżać morze. W połowie XIX wieku między linią brzegową klifu a świątynią został już tylko 1 metr (!) gruntu. Wiek XX to czas rozłożonego na lata rozpadu kościoła. Dopiero niedawno dzięki umocnieniu klifu udało się (póki co skutecznie) zatrzymać dalszą abrazję wybrzeża.
Trzeba powiedzieć, że gdy patrzy się na tę samotną resztkę kościelnej ściany z perspektywy plaży, można uświadomić sobie jaką marnością jesteśmy w starciu z siłami natury; szkoda, że tak łatwo i chętnie o tym zapominamy.

Ruiny kościoła można obejrzeć z platformy widokowej, którą miejscowe władze wzniosły kilka lat temu, umożliwiając przy okazji wygodne wejście i zejście na plażę. A plaża jest w Trzęsaczu przepiękna. Kilkaset metrów na wschód od punktu widokowego jest tzw. startowisko dla paralotniarzy, którzy mają tu doskonałe warunki do uprawiania swego sportu.
Po obejrzeniu tych atrakcji przeszłam spacerkiem uroczą uliczką Pałacową do stacji kolejowej, mijając po drodze drugi kościół (ten już w całości) i zatrzymując się, by poklepać po chrapach konia z tutejszej przypałacowej stajni. Już byłam zadowolona z wycieczki, a to był dopiero półmetek tego dnia. Ale o drugiej części już w innej relacji.


