Warszawa da się lubić - cz. II
Być w Warszawie i nie widzieć Łazienek to jak być w Rzymie i nie widzieć papieża, prawda? No cóż... każdemu może się zdarzyć ( i się zdarzyło) 🙂 No ale przyszedł w końcu moment na nadrobienie jednej z tych zaległości. I to moment bardzo dobry, bo wiosna, która w tym roku straaasznie się ociągała i mieliśmy już wrażenie, że zima przejdzie bezpośrednio w lato (jeszcze tydzień wcześniej nad morzem było 6 stopni), w końcu łaskawie pokazała się w pełnej krasie. Robiło się z każdym dniem cieplej, przygrzewało słońce, a kwiaty kwitły jakby chciały sobie odbić wielomiesięczną hibernację.
Założyliśmy, że spędzimy w Łazienkach kilka godzin i to było słuszne założenie, bo tam naprawdę jest co oglądać. Jeśli chce się to miejsce opuścić z poczuciem, że nie zwiedzało się go po łebkach, to trzeba dać sobie czas... sporo czasu.
Na teren Łazienek dostaliśmy się wejściem na wysokości Belwederu, zaczęliśmy wiec od rzutu oka na "zaplecze" siedziby kilku prezydentów RP.
Ruszyliśmy dalej w sumie bez planu (ani w głowach, ani w wersji papierowej - tę ostatnią wypatrzyliśmy dopiero przy okazji zakupu biletów wstępu do obiektów). Minęliśmy tzw. Świątynię Sybilli, wyglądającą na marmurową, a w rzeczywistości, jak się okazało, wykonaną z drewna.
Spacerując alejkami minęliśmy Nową Pomarańczarnię, wbrew nazwie zupełnie nienową, bo powstałą w latach 1860-1861. Budynek od dawna nie pełni swej pierwotnej roli, choć nadal mieści pokaźny zbiór roślin; obecnie działa też w nim znana restauracja. Bierzemy na chybił-trafił kilka kolejnych zakrętów dróżkami parku i trafiamy na kolejną "świątynię", tym razem egipską. Zawracamy i pomału kierujemy się w stronę głównego celu wszystkich wycieczek do Łazienek, czyli Pałacu na Wyspie (nazywanego powszechnie Pałacem na Wodzie). Mijamy Teatr na Wodzie (a właściwie to, co z niego pozostało), a następnie, na zaostrzenie apetytu przed zwiedzaniem Pałacu, oglądamy tzw. Pałac Myślewicki, który pierwotnie miał być docelową siedzibą Stanisława Augusta, ostatecznie jednak został przez niego przekazany bratankowi, księciu Józefowi Poniatowskiemu.
Po tym jakże przyjemnym preludium zwiedzamy wreszcie Pałac na Wyspie. Wzorowany na takich włoskich rezydencjach jak Villa Borghese czy Villa Medici, miał on symbolizować marzenie króla Stanisława Augusta o państwie idealnym, nowoczesnym i suwerennym. To ten władca był sprawcą przekształcenia założonego przez Stanisława Lubomirskiego barokowego pawilonu łaźni w klasycystyczny pałac.
Zwiedzanie Pałacu nie pozostawi obojętnym nikogo choć trochę wrażliwego estetycznie. Nam kilka razy zdarzyło się westchnąć z uznaniem, a mnie na widok tzw. Pokoju Kąpielowego lekko przytkało z wrażenia.
Warto na chwilę zatrzymać się przy imponującej kolekcji najcenniejszych obrazów z kolekcji Stanisława Augusta, liczącej według inwentarza z 1795 r. 2289 (!) dzieł najważniejszych artystów oraz europejskich szkół malarstwa. Jeśli chodzi o bardziej prozaiczne "atrakcje", to mieliśmy niekłamaną radość z zajrzenia w miejsce, do którego król piechotą chodził, ukrytego za kameralną - jak na pałacowe standardy - sypialnią.
To nie ostatni obiekt obejrzany przez nas w Łazienkach. Kolejną atrakcją jest Stara Pomarańczarnia, w której niegdyś zimowały pomarańczowe drzewka, latem zdobiące ogród. Budynek Pomarańczarni mieści też unikatowy w skali światowej tzw. teatr dworski, czyli prywatną królewską scenę teatralną, a także galerię rzeźby. Zresztą, można powiedzieć, że całe Łazienki są wielką galerią rzeźb - niektóre z nich widać na zdjęciach. Zwieńczeniem jest pomnik Chopina - każdy wie jak on wygląda (pomnik, nie Chopin), ale nie każdy jest świadom, jak jest przeogromny - no kolos wręcz!
Po zwiedzaniu przyszedł czas na nacieszenie się pięknem natury w parku, którego powierzchnia jest tak duża, że nawet w dni, gdy odwiedza go wielu spacerowiczów, można bez problemu znaleźć dla siebie jakieś zaciszne miejsce. Trochę łazimy, trochę siedzimy podziwiając kwitnące akurat rododendrony, trochę po prostu się lenimy, ciesząc się odzyskaną po lockdownie wolnością przemieszczania się. Żeby nie było zbyt pięknie, mnie zaczyna poważnie łamać w kościach, więc chcąc nie chcąc zmieniamy plany - zamiast zwiedzania Pragi (warszawskiej) z degustacją wódek z tamtejszej wytwórni jest powrót do hotelu i degustacja produktów z pobliskiej apteki. W życiu nie może być za dobrze...