Z dawnych wspomnień: Morze 2011 (Lubiatowo)

W zimowe wieczory, przy brzydkiej pogodzie, albo gdy zarazki nie wypuszczają z domu, planujemy nowe wyprawy lub wspominamy poprzednie wyjazdy i oglądamy zdjęcia. Postanowiłam trochę uporządkować te wspomnienia i uzupełnić czas „sprzed Polskich Szlaków” przynajmniej o główne urlopowe wyjazdy w skrócie.
A może nad morze?

Po całym dniu jazdy przy siąpiącym deszczu, wieczorem dojechaliśmy do Lubiatowa. Później pogoda była już tylko lepsza, nawet jeśli niekoniecznie typowo plażowa.
Na pierwszą wycieczkę po przywitaniu z morzem pojechaliśmy do Gdyni. Zwiedzanie zaczęliśmy od podwodnego świata zwierząt i roślin w Oceanarium, bo zapamiętałam z dzieciństwa, że kiedyś mi się tam podobało. Nie pomyliłam się – syn nadal chce jechać do Gdyni, choć od tamtej pory był w Oceanarium jeszcze dwa razy. Później pospacerowaliśmy po deptaku, obejrzeliśmy statki stojące przy nabrzeżu i weszliśmy na Dar Pomorza. Wracając na nocleg zatrzymaliśmy się w Pucku na spacer po molo i obiad.

Następnego dnia zwiedziliśmy Muzeum Przyrodnicze Słowińskiego Parku Narodowego w Smołdzinie i skansen w Klukach oraz weszliśmy na pierwszą na tym urlopie latarnię morską Czołpino. Spodobało się, więc kolejny dzień przeznaczyliśmy na spacer w okolicy kolejnej latarni morskiej – Stilo i oczywiście wejście na górę.
W Gdańsku najpierw wybraliśmy się do ZOO i spędziliśmy tam większość dnia. Dopiero po południu dotarliśmy na starówkę i zdążyliśmy zobaczyć tylko niewielką część tego, co warto zobaczyć. Za to trafiliśmy na Jarmark Dominikański, choć tego nie planowaliśmy i uważam, że było warto.



Najdalszym od Lubiatowa celem zwiedzania okazał się Hel. Po drodze zatrzymaliśmy się, aby wejść na latarnię morską Rozewie. Pobyt na Helu dostosowaliśmy do godzin karmienia fok w Fokarium. Bardzo nam się podobało, gdy foczki wykonywały różne sztuczki na polecenie opiekunów. Po karmieniu fok weszliśmy na latarnię morską Hel (czwartą i ostatnią tego lata), aby podziwiać widok Zatoki Gdańskiej i Bałtyku oddzielonych Mierzeją Helską.
W końcu przyszedł czas na bliskie spotkanie ze Słowińskim Parkiem Narodowym. Najpierw w drodze na ruchome wydmy weszliśmy w Rąbce na wieżę widokową i do Muzeum Wyrzutni Rakiet, więc na wydmy zostało nam mało czasu. Dlatego na Wydmę Łącką przeznaczyliśmy jeszcze jeden dzień (taki zapasowy na wypadek deszczowej pogody), żeby nacieszyć się nadmorskim piaskiem na kolejne lata. W końcu taka piaskownica nie trafia się co dzień.

Najkrótsze zwiedzanie dotyczyło skansenu w Nadolu nad Jeziorem Żarnowieckim. Za to tego dnia najwięcej czasu spędziliśmy na plaży w Lubiatowie skacząc przez fale, zbierając kamyki, muszelki i oglądając zachód słońca, bo bez tego pobyt nad morzem byłby niekompletny. Warto zwrócić uwagę, że „nasza” plaża była pustawa pomimo środka wakacji, co bardzo mi się podobało.
W drodze powrotnej w ramach odpoczynku na długiej trasie zajrzeliśmy do Muzeum Volkswagena w Pępowie.

Podsumowanie:
- 2000 przejechanych kilometrów
- 10 dni
- 4 latarnie morskie, na które weszliśmy
- 3 spotkania ze zwierzętami
- 2 skanseny
- 1 park narodowy
- niezliczona ilość piasku, który mieliśmy wszędzie – w plecaku, w kieszeniach, we włosach…