O podglądaniu Tatr i nie tylko – Pieniny 2024

Czy ktoś w ogóle tu jeszcze zagląda?...
Gdyby jednak tak było, to postanowiłam podsumować w miarę krótko długi wakacyjny wyjazd.

Dzień 1
Na początek wyruszyliśmy na spotkanie ze św. Kingą, która jako patronka Pienin i Krościenka stała się też patronką naszego wyjazdu.


Wejście na leśne molo miało być wstępem i rozgrzewką przed tym, co zaplanowałam na kolejne dni.


Dzień 2
Szczawnica – Palenica – Szafranówka – schronisko Orlica
Chciałam iść w góry, ale zapowiadało się na deszcz.
Rano w Krościenku:
- Ok. Dopóki nie pada, pojedźmy chociaż do Szczawnicy. W razie czego będzie gdzie się schować przed deszczem.

W Szczawnicy:
- Jeszcze nie pada, to wejdźmy na Palenicę. Jak się rozpada to zjedziemy kolejką.

Na Palenicy:
- Na razie nie pada. Podejdźmy na Szafranówkę. To blisko. Jakby co, to szybko wrócimy.

Na Szafranówce:
- To o której miał być ten deszcz według prognozy? O 12? Znaczy za godzinę? Podejdźmy jeszcze kawałek. To taka fajna ścieżka.


Kilkaset metrów przed schroniskiem Orlica:
KAP, KAP.
- Jednak pada. To nic. Na razie i tak nie mokniemy, bo idziemy pod drzewami.

Schronisko Orlica:
- Skoro i tak pada, to zjedzmy tu obiad…

I tak małymi krokami przeszliśmy piękną trasę na sucho. Później oczywiście zmokliśmy, ale wtedy droga była już płaska i utwardzona – tylko powrót do samochodu.

Miałam nadzieję na ładny widok na Tatry na tym urlopie, ale tego dnia o widokach, nie tylko na Tatry, trudno było marzyć. To nic. To dopiero początek urlopu. Wszystko przede mną.

Dzień 3
Zwiedziliśmy zamki w Czorsztynie i Niedzicy.


Dzielące je Jezioro Czorsztyńskie przepłynęliśmy statkiem kursującym regularnie pomiędzy zamkami.

Poza tym odwiedziliśmy Park Miniatur i spacerowaliśmy po zaporze.


Z zapory pięknie prezentowały się obie budowle.

Podobno widać stąd też Tatry. Wierzę na słowo, bo na żywo widać było raczej chmury niż góry. Cóż, na razie Tatry nie są łaskawe, ale czekam cierpliwie aż się pokażą.

Dzień 4
Krościenko – Trzy Korony – Sromowce Niżne– spływ Dunajcem
A może, żeby zobaczyć Tatry, trzeba wejść trochę wyżej?

Weszliśmy na Trzy Korony. Po odstaniu w kolejce (niecałą godzinę, bo byliśmy dość wcześnie) naszym oczom ukazały się widoki: na Czerwony Klasztor, na Sromowce Niżne, na Jezioro Czorsztyńskie. Nawet wieżę widokową na Lubaniu wypatrzyłam w oddali.




Tylko Tatr jakoś nadal nie zobaczyłam. Zdaje się, że Taterki bawią się ze mną w chowanego. Ok, ale ja się łatwo nie poddam.

Zeszliśmy z Trzech Koron do Sromowców Niżnych i flisacką łodzią wróciliśmy na nocleg do Krościenka.


Dzień 5
Krościenko – Czertezik – Sokolica
Deszcze przestały padać. Błoto na szlakach obeschło. Wędrowało się coraz lepiej. Poszliśmy przez Czertezik na Sokolicę.

Trasa malownicza.

Widoki ładne.

Sosna na swoim miejscu.

Tatry… uparciuchy. Przy odrobinie wyobraźni dało się zobaczyć jakieś zarysy, kontury, jakby tylko czubek nosa wystawiały zza chmur.

Wracaliśmy brzegiem Dunajca.

Dzień 6
Szczawnica – Wodospad Zaskalnik – Bacówka pod Bereśnikiem
Znów deszczowy poranek. Gdy się wypogodziło, ruszyliśmy na krótką pętelkę ze Szczawnicy do Bacówki pod Bereśnikiem.





Na trasie spotkaliśmy kota, który nigdzie się nie spieszył i ślimaka, który się spieszył.


O Tatrach tego dnia nie wspominałam, choć nie znaczy to, że o nich zapomniałam.
Dzień 7
Lubań
Sobotni poranek. Wymyśliłam, że Tatry są jak zwierzęta. Płoszą się, gdy idziemy całą rodziną. Może jak będę szła sama, po cichu, to dadzą się podejść. W weekend w Pieninach spodziewałam się tłumów większych niż w tygodniu, więc wyruszyłam w Gorce.

W drodze z Krościenka na Lubań w ciągu kilku godzin spotkałam 4 osoby i zająca.

Na szczycie trochę ludzi było, ale tłumów nie było.


A widoki na Tatry? Według mnie jakieś były, ale z urywków rozmów usłyszanych na wieży widokowej i pod wieżą wynikało, że jednak nie. (Ee, dzisiaj to nie ma widoków… itp.)


Zrobiłam zdjęcie widoku (albo jego braku) i poszłam przez Grywałd z powrotem do Krościenka.


Dzień 8
Niedziela. Dzień na odpoczynek. Po tygodniu w Pieninach postanowiliśmy odpocząć od gór i pojechać do miasta.
W Nowym Sączu zwiedziliśmy Miasteczko Galicyjskie i skansen.




Zobaczyliśmy też ratusz i ruiny zamku.


Jadąc z Krościenka do Nowego Sącza i później wracając widzieliśmy korek prawie na całej długości trasy. Tyle, że my jechaliśmy akurat w przeciwnym kierunku. Czasem warto zaplanować coś pod prąd…
Dzień 9
Jaworki – Wąwóz Homole – Wysoka – Dolina Białej Wody
Rano w Wąwozie Homole było cicho, spokojnie i malowniczo.


Zatrzymaliśmy się na odpoczynek przy kamiennych księgach. Według legendy są w nich spisane losy wszystkich ludzi na ziemi, a według dziecka – przepis na nutellę, bo to znacznie ciekawsze.

Następnie wdrapaliśmy się na Wysoką.

I co drogie Tatry? Pokażecie się w końcu czy nie? Pokazały się, ale tak nieśmiało, ciągle w towarzystwie chmur, żeby w każdej chwili móc zakryć się nimi jak kołderką.

Chyba tyle musi mi wystarczyć, bo to najwyższy szczyt Pienin. Wyżej już nie wejdę, a i urlop zbliża się do końca. Chyba…

Wróciliśmy z Wysokiej przez Przełęcz Rozdziela i Dolinę Białej Wody do Jaworek.



Dzień 10
Czerwony Klasztor – Sedlo Cerla – Droga Pienińska
Zrobiliśmy mały skok w bok, czyli wypad na Słowację.


Trzy Korony od tej strony prezentują się pocztówkowo.

Na Dunajcu ruch jak na autostradzie.

Ogólnie dzień uważam za udany.
Dzień 11
Czertezik
Ostatni dzień wyjazdu. Ostatnia szansa. Wstałam wcześnie. Wymknęłam się cicho z pokoju nie budząc nikogo. Wyszłam za bramkę i od razu znalazłam się na szlaku.

Krościenko jeszcze spało otulone resztkami porannej mgiełki.

Stadko łani patrzyło na mnie zdziwione. Wyglądały jakby zastanawiały się co tu robię o tak wczesnej porze. Przecież ludzie powinni pojawić się w tym miejscu znacznie później.

Szłam szybko myśląc czy zdążę i czy plan się uda. Byłam już blisko, gdy pierwszy promień słońca przebił się przez liście.

Po kilku minutach dotarłam na Czertezik. Nikogo więcej nie było. Tatry zaskoczone o poranku dopiero się budziły. Jakby nie przeczuwając, że je podglądam, spokojnie przeciągały się skąpane w promieniach wschodzącego słońca. Wyglądały pięknie.


Nacieszyłam oczy tym widokiem i mogłam już wracać.

Gdy zbliżałam się do Krościenka, z każdą minutą coraz więcej osób szło w przeciwnym kierunku. Ktoś spytał:
- Daleko jeszcze?
- Zależy dokąd.
- Na Trzy Korony oczywiście.
- A, to nie wiem, bo ja w Czertezika ze wschodu słońca wracam 😉
Miny raczej bezcenne…

Resztę dnia spędziliśmy w Krościenku moknąc w Dunajcu.

Później zostało już tylko pakowanie i powrót do domu. I oczywiście mnóstwo zdjęć i wspomnień.
