Karb
Na majowy długi weekend zaplanowaliśmy dwie trasy.
Wycieczka na Karb była zaplanowana spontanicznie, miałem w planach za drugą trasę zdobyć Zawrat od popularnej Piątki, natomiast wszystkie plany pokrzyżowała pogoda. Brzmiała jak wyrok - od 14 deszcz. Wiadomo jakto z pogodą jest, może zacząć padać wcześniej na szczycie i wtedy przestaje być ciekawie.
Pamiętając swoją przygodę na Świnicy, postanowiliśmy kierować się w kierunku Doliny Gąsiennicowej - chyba mojego ulubionego miejsca w polskich tatrach - i wtedy zadecydować który z pięknie wystrzelonych w powietrze szczytów zdobyć.
Po krótkim śniadanku wśród tysięcy "januszów", którzy pokazując na Kościelec mówią "to chyba te Rysy", stwierdziliśmy, że kierujemy się w kierunku właśnie tego znamienitego szczytu. Trasa poprowadzona przez środek Doliny, wydeptana przez wcześniejszych turystów była całkiem inna niż ta, którą miałem okazje iść schodząc ze Świnicy.
Często zapadaliśmy się po pas w śniegu, w miejscach gdzie powierzchnie śniegu tworzyła kosodrzewina przykryta puchem na 5 centymetrów i tak lekko zmęczeni zaczęliśmy zdobywać Karb. Samo podejście nie jest trudne, kłopoty sprawiali turyści, którzy w dół góry praktykowali znany i lubiany zjazd na części ciała służacej do siedzenia.
Przez te zjazdy musieliśmy na nowo wyznaczać szlak, bo stary był oblodzony, przez co co chwilę zjeżdzaliśmy. Tak męcząc się dotarliśmy na Karb - chwila odpoczynku, kanapki i decyzja: nie atakujemy Kościelca, bo jest już 12, pogoda też zaczyna się psuć.
Decyzja była bardzo dobra, ponieważ po dojściu do Murowańca zastała Nas burza.
Tam spożyliśmy słynną Kwaśnicę i w pełni zabezpieczeni przed deszczem rozpoczęliśmy bieg w kierunku Przełęczy między Kopami, później żółtym szlakiem do Kużnic i tak pożegnaliśmy się z górami na jakiś miesiąc.