Trzy Korony
W sobotę po zakwaterowaniu u przemiłej Pani, ruszyliśmy na spacer po malutkim Krościenku nad Dunajcem. Miasteczko piękne i spokojne. Turystów zero, więc można było bez przepychania się między ludźmi wędrować brukowanymi chodnikami i podziwiać resztki świątecznych dekoracji zdobiących ryneczek i okoliczne kamieniczki. Most po zachodzie Słońca wygląda imponująco. Niebieskailuminacja dodaje mu uroku, a bulwary ciągnące się wzdłuż Dunajca zapraszają na spacer swoimi deptakami. Jedynym chyba mankamentem w tej małej mieścince jest brak fajnego lokalu, gdzie można spotkać się ze znajomymi i wypić piwko. Udaliśmy się za znakami do Karcmy Stajkowa, ale niestety była ona zamknięta na trzy spusty. Na szczęście wracając już w stronę rynku zlokalizowana jest pizzeria. Klimat fajny, pomimo że knajpka jest mała. Pizzę dają tam wyborną, a i piwko było smakowite. W między czasie można sobie zagrać w szachy, co też uczyniliśmy 🙂 Jak na pierwszy raz nawet mi nieźle poszło 🙂 Paweł to stary wyjadacz szachowy, więc małe szanse były, że go ogram…chociaż prawie mi się udało. Siedząc już na mieszkaniu, z przerażeniem słuchaliśmy wiadomości o wypadku na Rysach i akcji ratunkowej na Świnicy…jednak zimowe Tatry są dla doświadczonych ludzi, sam sprzęt jak się okazuje to może być za mało…
Nad ranem zabieliło nam się pięknie Krościenko, a już obawiałam się, że będzie lało jak z cebra, przy takiej wczesno wiosennej aurze jaką mieliśmy przez ostatnie dni. W nocy jeszcze budził mnie silny wiatr, więc nasze wyjście w góry stało pod znakiem zapytania. Postanowiliśmy jednak ruszyć i zobaczyć co będzie działo się po drodze na Trzy Korony. Zawsze można przecież zawrócić 🙂 Ruszyliśmy szlakiem żółtym z ul. Trzech Koron o godzinie 8:10. Podchodząc już kilkanaście metrów podziwialiśmy piękną panoramę Krościenka i okolicznych gór lekko przyprószonych przez śnieg. Widoczność była niezła chociaż nie liczyliśmy, że dzisiaj Tatry pojawią się w zasięgu naszego wzroku. Trasa na szczyt biegła delikatnie pod górę, miejscami poziomo. Z żółtego zmieniamy szlak na niebieski i kierujemy się już bezpośrednio na Trzy Korony. Szlak przy samym szczycie był lekko oblodzony i przysypany świeżym śnieżkiem, co sprawiało, że przyczepność nie była zbyt dobra. Przy samym szczycie zima daje nam znak, że w końcu nadchodzi. Zimne, wręcz mroźne podmuchy i ostro ciachający w twarz śnieg dosłownie mroził krew w żyłach. Wchodząc już po metalowej kładce na szczyt trzeba była nie lada siły żeby ustać na nogach. Panorama stąd musi być cudowna w lecie więc trzeba będzie koniecznie zrobić powtórkę i przywędrować tutaj. Na gniazdku Trzech Koron wytrzymaliśmy może nieco ponad 5 minut, gdyż chłód był przeszywający na wskroś. W budce zrobiliśmy krótki postój i udaliśmy się w dalszą drogę niebieskim do ruin zamku. W między czasie naszym tropem przyszło kolejnych dwóch turystów, a potem poniżej ruin spotkaliśmy jeszcze grupę osób idących w stronę Trzech Koron. Nasza wędrówka zakończyła się dość szybko, bo po 3 godzinach.
Całkowita odległosć trasy: 8,79 km, czas przejścia 3 h 10 min
W drodze powrotnej chcieliśmy jeszcze jechać przez Chochołów zerknąć na szkody jakie wyrządził ostatni halny. Wyjeżdżając z Poronina, Pani zima na całego szalała już w Zakopanym. Aż nie chciało się wyjeżdżać z tak bajkowego, śnieżnego miasta. Oczywiście narciarze od razu spieszyli na wyciąg, który mijaliśmy w Kościeliskiej korzystając z aury. Chochołów faktycznie chyba najbardziej ucierpiał przy ostatnim wietrze, z bliska widok jest koszmarny. Powrót zaplanowaliśmy przez Słowację kierując się na Namestovo i Glinkę. U nas w Beskidach oczywiście posusz jeśli chodzi o biały puch…no nic musimy jeszcze poczekać…w końcu i u nas się zima zjawi 🙂