II Prawdziwa Zimowa Wyrypa Beskidzka
Pierwsza na której byłam akurat miała dystans 50 km. Tak jak w tytule miała to być zimowa wyrypa. Zima nie jest w tym roku łaskawa dla południowej części Polski, ale w górach jak to w górach warunki zmienne są i z zimowej wyrypy coś jednak wyszło.
W tym roku startowaliśmy w 4 grupach. Nasza grupa składająca się z 10 osób ruszyła na szlak o godzinie 8 z Węgierskiej Górki jako pierwsza. Przedział wiekowy nie grał roli toteż towarzystwo w jakim wędrowaliśmy było całkiem wesołe i rozgadane, a co punkt docelowy (schronisko) bardziej zżyte ze sobą 😉
Pierwszy odcinek trasy biegł przez Abrahamów (857 m) z postojem na Słowiance (846 m). Jak to ostatnio bywa od początku roku moim wyprawom towarzyszy mgła. Tym razem nie mogło być inaczej-to już chyba jakieś przekleństwo. Widoczność spadała z każdą godziną wędrówki. Na tym odcinku każdy dopasował tempo i ze Słowianki ruszyliśmy już grupami w stronę Romanki. I tak trójka kolegów-zapalonych turystów ruszyła pierwsza po krótkim postoju, a reszta rozkoszowała się urokiem Górskiej Stacji Turystycznej 😉 od Słowianki jeden z naszych kompanów (najstarszy wiekiem) szedł już samotnie, swoim tempem i po dojściu do Rysianki zakończył trasę szybciej. I tak go podziwiam za kondycję i chęć udziału w tak męczącej trasie! Warunki na trasie prawie wczesno wiosenne-czyli błotko 😉 Czas przejścia: 2 h 20 min, odległość: 9, 21 km.
Drugi odcinek trasy od Słowianki do Hali Rysianka(1254 m) przez Romankę (1266 m) pożegnał nas bardzo mgliście i taka aura utrzymywała się już przez większość trasy. Skraplająca mgła sprawiała, że szybko wszystko zaczęło przemakać. Od Słowianki pod Romankę szlak okazał się jednym wielkim bagnem toteż szybko zaczęliśmy przypominać prawdziwych wyrypowiczów. Trójka dzielnych kolegów nie pojawiła nam się już na horyzoncie na tym odcinku. Pozostała szóstka trzymała się w miarę blisko siebie idąc jednym tempem. Podejście pod Romankę szlakiem niebieskim od początku mnie przerażało, gdyż pamiętałam owe zejście z tego pięknego szczytu Beskidu Żywieckiego. Na szlaku było totalne oblodzenie i miejscami nie wyglądało to bezpiecznie. Po drodze napotykaliśmy wiele przeszkód-nie licząc oblodzenie, wędrówkę utrudniały powalone na szlaku drzewa. Podejście nieźle nas wymęczyło i na szczyt dotarliśmy około 12:20. Z Romanki szlak opadał łagodnie, a trasa była zabielona do końcowego celu na tym odcinku. Widoczność spadła do 2 m. Czarek dotarł z naszej szóstki pierwszy do schroniska, nasza wspaniała, szybka trójka już się zbierała po naszym wejściu, a Jacek i Maciek dotarli do nas po około 10 minutach. W między czasie zaczęły pojawiać się kolejne osoby z grupy 2 i 3, niezłe mieli tempo 😉 Czas przejścia 2 h 15 min, odległość: 6,56 km.
Trzeci odcinek zapowiadał się całkiem przystępnie tyle, że był bardzo długi. Z Rysianki szlakiem czerwonym doszliśmy do Trzech Kopcy (1216 m), a następnie niebieskim ruszyliśmy na Krawców Wierch (1080 m). Trasa była w miarę przystępna i szło się szybszym tempem. Mgła nie chciała ustąpić, więc widoków żadnych nie spodziewaliśmy się na tej wyprawie-niestety. Szlak niebieski spada łagodnie, aż do połączenia się ze szlakiem zielonym prowadzącym na Słowację i nowym szlakiem żółtym prowadzącym na Lipowską. Później było kilka podejść pod Grubą Buczynę. W tym miejscu zaczynało się już ściemniać. Najmłodszy nasz uczestnik miał problemy po drodze i wydawało się, że skończy wędrówkę na Krawcowym Wierchu-na szczęście kryzys szybko mu minął i był gotowy do dalszej wędrówki-wielkie brawo dla Ciebie Maćku! Za wytrwałość! 🙂 Wchodząc na polankę przylegającą do Bacówki na Krawcowym Wierchu zastał nas zmierzch. Ku naszemu pokrzepieniu Bacówka tętniła życiem przybyłych przed nami wyrypowiczów 🙂 Ogień w kominku nadawał świetny klimat temu miejscu. Było wesoło i ciasno, ale daliśmy radę 🙂 Do środka, co chwilkę wchodzili kolejni uczestnicy-tutaj zaczęły łączyć się wszystkie 4 grupy-czy w komplecie?Trudno powiedzieć. Żal było wychodzić. Czas przejścia: 3 h 20 min, odległość: 10, 3 km.
Czwarty odcinek z Krawcowego Wierchu do Złatnej(636 m) i dalej na Halę Lipowską (1269 m) był nie lada wyzwaniem po przejściu już 26 km. Trójeczki już nie zastaliśmy w środku, za to był Czarek, który czekał na nas cierpliwie. Po wyjściu przed Bacówkę opanowały nas nieprzeniknione ciemności. Szlak schodził ostro w dół, więc tym razem dostało się moim kolanom i kostkom, które z każdym kilometrem bolały coraz bardziej. Po zaliczeniu kilku wywrotek wyszliśmy na drogę prowadzącą do Złatnej. Nie przeniknione 6-7 km asfaltu nie pocieszało. Nie ma nic gorszego jak wyjście ze szlaku górskiego po takim dystansie na drogę utwardzoną. W Złatnej dopadł mnie pierwszy kryzys zmęczenia. Zastanawiałam się czy kontynuować wędrówkę czy już odpuścić, gdyż ze szlaku niebieskiego na Lipowską nie będzie już odwrotu. Minęły nas dwie grupy kilku osobowe i nasz Jacek też gdzieś pozostał z tyłu-chyba też przeżywał kryzys. Po krótkim postoju ruszyliśmy w górę …znowu w górę. Przed nami ok. 650 m przewyższenia. Modliłam się w duchu żeby nie było tak ciężko jak się zapowiadało. Humory nas nie opuszczały i po wejściu na szlak górski zaczął posypywać śnieg. Pierwsze metry były mocno pod górkę. Po 30 minutach szlak łagodniał i tak było już po odcinek, gdzie łączyły się szlaki niebieski i żółty (nowy szlak na Lipowską). Idąc człowiek wpadł w jakąś hipnozę, gdyż patrząc tylko pod nogi czas leciał powoli z 21 zrobiła się 22 i tak dalej. Ciemności otaczały nas z wszystkich stron. Były momenty, gdzie widzieliśmy, gdzieś z tyłu czołówki naszych współtowarzyszy niedoli-świetny widok żałuję, że nikt nie zrobił zdjęcia 🙂 Szlak niebieski trawersował pod sam szczyt-po lewej stronie mieliśmy potężne zbocza góry, a po prawej głębokie przepaście. Nie przenikniony urok tej trasy dopełniał padający śnieg i wiatr. Temperatura spadła do -3/-4 stopni. Szlak w górnym odcinku był miejscami oblodzony, a najgorsze było to, że padający śnieg zaczął marznąć, otulając podłoże po którym szliśmy. Długi odcinek niebieskiego szliśmy w czwórkę milcząc. Nasza dwójka została gdzieś z tyłu i szła swoim tempem. Po przecięciu szlaku żółtego zaczęło się wzniesienie. Nie wspominam go dobrze i szło się ciężko. Bożenka czekała już na nas pod schroniskiem. Czerek, Paweł i ja doszliśmy kilka minut po niej, a po 5 minutach pojawił się Jacek i Maciek 🙂 Z jednej strony byłam uradowana, że już koniec i byłam pewna, że tu najchętniej bym już została. Drugi kryzys bolał jeszcze bardziej niż poprzedni. Czułam, że mam nogi z ołowiu. Po kolejnych przybyłych widać było jak ciężka była to trasa, która jeszcze się nie skończyła. Wszyscy byli zmordowani. Większość została na noc na Lipowskiej. Nasi towarzysze również postanowili zostać. Bożena, Paweł i ja postanowiliśmy kontynuować, ale tylko do Radykalnej i zejść na Boraczą. Już to widziałam jak nie dam rady podołać kolejnym spadkom wysokości. Jednak siły wracały wraz z kolejnymi rozmowami. Na dodatek nasz współtowarzysz uświęcił Wyrypą swoje rodzinki 🙂 Czarku raz jeszcze wszystkiego najwspanialszego! Tutaj nasze drogi się rozeszły. Kontakt pozostał, więc na pewno się jeszcze wybierzemy w tak zacnym gronie gdzieś. W planach już jest kolejna Wyrypa, ale sudecka więc…kto wie 😉 Z żalem było się rozstawać… Czas przejścia: 3 h 40 min, odległość: 12,91 km.
Ostatni odcinek. Lipowska przez Radykalną (1092 m) do Rajczy Nickuliny (536 m) Godzina 00:35. Ostatni i chyba najokropniejszy w całym moim życiu. Dzięki samozaparciu i przekonaniu przez moich współtowarzyszy postanowiłam resztkami sił dojść do punktu końcowego-Chaty na Zagraniu. Żółty szlak z Lipowskiej na Radykalną był pięknie ośnieżony, a mgła która unosiła się na około dodawała urokowi całej wyprawie. Za nami ruszyła trójka innych wyrypowiczów, o reszcie nam nic nie wiadomo. Nasi koledzy też nam się gdzieś podziali po drodze i kontakt nam się urwał. Znam tak dobrze ten odcinek, ale w takich warunkach ciężko było mi się połapać przy rozstaju dróg na Halę Boraczą i na Rajczę. Tutaj w sumie podjęłam decyzję, że jak już tyle przeszłam trzeba to zakończyć jak było planowane. Trasa ciągła się niemiłosiernie i po godzinie znowu droga zamieniła się w błoto. W końcu odnaleźliśmy znak na Chatę na Zagraniu i postanowiliśmy zerknąć, co w tej "budce" piszczy i trzeszczy. Chłopaki, które opiekują się owym obiektem zapraszały na herbatkę, ale nie skorzystaliśmy. Nie było nikogo z naszej ekipy Wyrypowskiej, więc po zrobieniu kilku fotek i postoju ruszyliśmy do Nickuliny. Odcinek ten był dla mnie gwoździem do trumny przez stromość ścieżki. Po 20 minutach Mordoru wyszliśmy do cywilizacji i transportem ruszyliśmy do WG. Czas przejścia: 2 h 10 min, odległość: 8,39 km.
Wyrypę zakończyliśmy po 18 h 45 min marszu o godzinie 02:45-nie odliczam postoju, bo tak naprawdę nie mierzyłam ich dokładnie. Całkowita odległość: 47,37 km. Spod Chaty na Zagraniu już widzieliśmy rysujące się grzbiety gór-wkrótce nastanie dzień. Nie wiemy ile osób zakończyło i o jakim czasie, ale taka Wyrypa jest sprawdzianem na ile kto sobie może pozwolić i ćwiczeniem uporu, aby pomimo przeszkód (nie wliczając tych fizycznych) dążyć do celu.
To co? Do zobaczenia na Letniej Wyrypie 100 kilometrowej 😉
PS. Zdjęcia uzupełnię po ich skompletowaniu, bo sama bardzo się leniłam jeśli chodzi o tą kwestię.