Kasprowy Wierch + Kopa Kondracka

Na szczęście po przyjeździe do Kuźnic znaleźliśmy miejsce bez problemu żeby zaparkować. Oczywiście w tych rejonach nie ma nic za darmo, więc trzeba było uiścić opłatę żeby nie było za dobrze. Wędrówka o zimnym poranku asfaltem nie była dobrym pomysłem, więc załadowaliśmy się do busa z lenistwa, ale tylko dlatego co by jak najszybciej wejść na górski szlak 🙂 Kolejka jeszcze o tej porze zamknięta, ludzi brak...to właśnie lubię poza sezonem w górach. Cisza, brak tłumów- tylko Ty i góry-sam na sam. Każdy kto chodzi po górach, wie co mam na myśli 🙂 Ostatnie zerknięcie na mapę- kierunek obrany, więc rozpoczynamy wędrowanie szlakiem niebieskim przez Boczań do schroniska Murowaniec.
Minęło tyle czasu odkąd byłam w tym miejscu ostatni raz, że teraz wędrując przez Halę Gąsienicową nie mogę nacieszyć oczu tymi majestatycznymi widokami. Z tego miejsca widać potęgę gór. Oglądamy szczyty i znajdujemy poszczególne wierzchołki-widać i ją Orlą Perć, dla mnie jeszcze nie do osiągnięcia, ale z czasem na pewno zasiądę na jednym z jej szczytów i będę wspominać chwile, kiedy podziwiałam ją od spodu. Od ostrych, poszarpanych grzbietów bardziej na prawo króluje Świnica, a jeszcze bardziej na prawo Kasprowy Wierch...Coś tam na górze się kolorowo zrobiło...nic to...siadamy w schronisku na krótki odpoczynek i śniadanko. Jest tu tłoczno, sporą ilość turystów reprezentują Słowacy.

Słoneczko już świeci wysoko oświetlając piękną Dolinę Gąsienicową...ruszamy na Kasprowy...ok, wstyd się przyznać, ale pierwszy raz zdobędę go wychodząc na niego na własnych nogach...nie wydaje się on być czymś super, extra żeby się szczycić jego zdobyciem, ale fakty są takie, że cholernie ciężko się na niego wchodzi-przynajmniej żółtym szlakiem 🙂
Tu już zaczyna być ruch...jest ślisko, a ścieżka jest dosyć wąska. Mijanie się z innymi jest trudne, a ich obuwie też mówi samo za siebie. My pomimo górskiego obuwia miejscami się ślizgamy...chyba zakupienie raków wchodzi w grę, bo przecież teraz będziemy bywać tutaj częściej 🙂 Resztką sił wdrapałam się na Kasprowy, usiadłam na jego szczycie i zaczęłam podziwiać, zgadywać, planować i wszystko na raz...widoczność była niesamowita...niebo takie błękitne...

...seria zdjęć, mała przegryzka i opuszczamy ten zatłoczony kocioł udając się w stronę Goryczkowej Czuby szlakiem czerwonym...tutaj mamy w końcu spokój-tłumy zostają w tyle, a po drodze mijamy się z nielicznymi miłośnikami gór. Słońce przypieka...chyba nas dzisiaj spali...balsamu znowu nikt nie zabrał...A na Goryczkowej Czubie wypatruję ślady...czworonoga...i to chyba nie małego 😁 że też chciało mu się tu wychodzić...chyba przekroczył granicę, bo u nas mu lepiej 🙂
Pod Suchym Wierchem kolejny raz mijamy chłopaka, z którym spotykamy się co jakiś czas na szlaku. Ja gaduła oczywiście muszę zagaić, bo nie wyobrażam sobie w milczeniu przechodzić koło bratnich, górskich duszyczek 🙂 Trasę miał podobną, tyle, że my (a bardziej męska część zespołu) upierała się nad Giewontem, a kolega zamierzał z Kopy uderzyć prosto na Halę Kondratową. No, ale nic to...wejście na Kopę w zimowych warunkach nie jest łatwym wyczynem, kiedy trzeba uważać na każdy krok żeby nie zaliczyć upadku. I teraz już wiem, co oznacza komunikat, że pogoda w Tatrach zmienić się może diametralnie w kilka sekund. Tak było po wejściu na Kopę Kondracką-w momencie naszły mgły i przysłoniły całą panoramę Tatr-powiało grozą w jednym momencie, Giewont też się schował, a zimny wiatr atakował z każdej strony-kilka zdjęć i uciekamy w dół-byle jak najniżej od tego przejmującego chłodu.



Zejście do łatwych nie należy, chociaż Maćkowi nic nie straszne i wielkimi susami szybko gdzieś zniknął w kosówce. A my z Marcinem no cóż...jak te stare pryki z nogi na nogę w dół 😁 Zejście było długie i na )( Kondrackiej nie miałam już sił...Mgła przysłoniła większą część nieba,.Odpoczywając spieramy się czy wychodzić na Giewont czy odpuścić...niby na szczyt jest 40 minut, ale trzeba jeszcze zejść później na Halę Kondratową i jak widzę to zejście prowadzące w dół do Kondratowej Doliny to aż mnie słabi. Ja jestem na nie i atakuje argumentami chłopaków, że warunki nie są dobre, że dzień się kończy i że zaliczymy Giewont przy najbliższej okazji z przejściem Czerwonych Wierchów. Udało mi się, chociaż wiedziałam, że są niezadowoleni z decyzji odpuszczenia. Ambicje owszem dobrze mieć, ale w górach lepiej mieć więcej rozsądku, a ambicje odsunąć na bok. Schodząc oblodzonym szlakiem zazdrościłam tym, co mieli raki. Na tym odcinku byłoby zbawienne je mieć...Giewont cały czas pod ciężką chmurą, więc zdobycie go i tak nie byłoby satysfakcjonujące-czyli miałam nosa żeby odpuścić 🙂
Do schroniska na Kondratowej docieramy w szarzejącym dniu. Małe, drewniane schronisko jest piękne...wchodząc czuć tutaj prawdziwy, górski klimat...ogrzewamy się i robimy postój. Ciasno, ale z klimatem...takie schroniska uwielbiam.

Do Kuźnic zmierzamy już po zmroku. Im niżej tym lepiej się idzie-brak oblodzonych ścieżek jest zbawienny dla moich obolałych kolan. Dałam im dzisiaj popalić nie powiem...misie znowu się pochowały i na szczęście nie mieliśmy okazji spotkać jednego z nich 🙂 Ciekawe to musi być przeżycie...hmmm 😁
Spod kolejki zjeżdżamy busem na parking, gdzie za szybą auta znajdujemy kartkę o nakazie płatności za parking...to nic że rano Maciek za niego zapłacił...masakra z tymi góralami...u nas nie ma takich ludzi pazernych, jak tu... ten drobny negatywny incydent nie popsuł jednak tego dnia. Do tej pory widzę te piękne krajobrazy...eh...za niedługo znowu tam będę 🙂

Link do trasy:
http://www.planetagor.pl/places/application/TrialPage.php?ID=11337


