Świnica
Czas w okolicy mich urodzin, czyli koniec sierpnia, staram się spędzić w górach. Wszystko jedno, czy to są Tatry, czy nie. 20. urodziny były w Chochołowskiej, 30. pod Tofana di Rozes w Dolomitach 🙂.
Na Kasprowy wjechałam kolejką. To jeszcze nie były czasy super kondycji 🙂.
Najpierw wszystko sobie dokładnie przeczytałam w Nyce. W końcu to miała być moja pierwsza taka prawdziwa wycieczka w Tatry Wysokie. Podeszłam do tego bardzo poważnie. Obejrzałam wszystkie dostępne zdjęcia, żeby wiedzieć, gdzie są trudności 🙂. Teraz trochę mnie to śmieszy, z perspektywy czasu. To tylko mała górka, kilka klamerek, łańcuszki, nic szczególnego 🙂.
Urodzinowe endorfinki sprawiły, że się za bardzo nie męczyłam, a każdy krok pokonywałam z ciekawością, co będzie za chwilę 🙂.
Na szczycie prawie oszalałam z radości. Te widoki... To zdrowe zmęczenie... I w tym nowa ja - już po pierwszych w życiu prawdziwych łańcuszkach 🙂. Od razu samoocena poszybowała w górę 🙂.
Zejście to też był debiut, tym razem z klamerkami. Na Zawracie było sporo ludzi. Wyszedł też tatuś z dziewięciolatką i dwie dziewczyny w tenisówkach. I jakoś tak z grzeczności puściliśmy to towarzystwo przodem, co się okazało być sporym błędem. Dziewczyny płakały ze przerażenia (wyszły od DSP5), ślizgały się na mokrych skałach, ogólnie nie było wesoło. A tatuś asekruował córeczkę, również płaczącą, nikogo nie chciał przepuścić, nawet kiedy było miejsce i szybko zrobił się korek. Odważyłam się i napyskowałam typowi, że jest nieodpowiedzialny i bierze takie dziecko w takie miejsce. Rozdarł się, że ona będzie z siebie dumna i koleżanki w szkole będą jej zazdrościć, bo pierwsza z nich przeszła Zawrat. A ja mam się nie odzywać, bo gdzie mi tam do niej 😉. No tak. Bez komentarza.
Przez to wszystko schodziliśmy po ciemku. Na dole byliśmy o 21.45. Nawet nie bałam się niedźwiedzia, byłam tak zmęczona. Na drugi dzień miałam takie zakwasy, że nie byłam w stanie przejść z pokoju do toalety jakichś 5 metrów 🙂.