Lodowe cuda w Grocie Komonieckiego

Po drodze minęliśmy polankę, na której drwale zgromadzili owoce swej jesiennej pracy. Potok w tym miejscu płynie w głębokim parowie, malowniczo meandrując pomiędzy fragmentami odłupanych skał. Uroku temu miejscu dodawał wszechobecny śnieg. Doszliśmy do mostka przerzuconego przez dosyć szeroki w tym miejscu potok.
Dalej mieliśmy do wyboru dwa warinty drogi - łatwiejszy (dalej drogą) i trudniejszy, ale za to bardziej ciekawy (dnem parowu, wzdłuż potoku).
Za namową syna wybraliśmy drugi wariant. I nie żałujemy. Trasa biegła wzdłuż potoku. Co rusz zmuszeni byliśmy przeprawiać się z jednego brzegu na drugi, uważając, by nie wpaść w bystry nurt. Miejscami strumyk malowniczo spływał z kaskad utworzonych z bloków skalnych. W innych, tak szeroko rozlewał swe wody, że zmuszeni byliśmy salwować się ucieczką z wąwozu i mozolnie wdrapywać się na pokryte śniegiem zbocze.
I tak, brnąc po kolana w sypkim puchu, doszliśmy do miejsca, w którym stumień spływa z kilkumetrowego progu skalnego - tworząc malowniczą kaskadę (częściowo zamarzniętą). Po krótkiej kontemplacji zaczęliśmy podchodzić po zboczu, grzęznąc raz za razem w coraz głębszym śniegu. Po ok. 20 minutach "walki" z przyrodą, oczom naszym ukazał się cel naszej wędrówki - "Grota Komonieckiego".
Jest to niewielka pieczara utworzona w skałach piaskowcowych, w wyniku procesów krasowych. Nazwana została na cześć legendarnego wójta pobliskiego Żywca.
Po ostatecznym podejściu weszliśmy do wnętrza i oczom naszym ukazał się przepiękny widok. Ze stropu groty zwisały liczne lodowe stalaktyty. Na spągu powstawały stalagmity, a liczne utwory zdążyły się już połączyć, tworząc stalagnaty. Wszystkie te utwory powstały w wyniku zamarzania wody sączącej się do środka poprzez sieć drobnych spękań.
Kolejną atrakcją tego miejsca była zamarznięta kaskada spływająca z góry, zamykająca niejako wejście do groty.
Opisane przeze mnie miejsce jest bardzo urokliwe, z dala od zgiełku i ludzi. Droga wiodąca do niego nie jest oznakowana na mapie, wobec czego rzadko kto zapuszcza się w te strony. My odkryliśmy je dzięki informacjom uzyskanym od mieszkańców wsi, z której wyruszyliśmy.
Po posileniu się i zregenerowaniu nadwątlonych nieco sił, udaliśmy się w drogę powrotną. Wybraliśmy wariant pierwszy - przez las do drogi. Z uwagi na głeboki śnieg, ta opcja trasy nie była wcale łatwiejsza od drugiej. Ale jakoś sobie poradziliśmy, choć syn zaczął w pewnym momencie narzekać, że już ma dosyć gór i śniegu (przeszło mu momentalnie po wejściu do samochodu).