Jesień na Kudłaczach w Beskidzie Wyspowym
To już nie pierwsza relacja z wycieczki w to miejsce ale czwarta, z tą różnicą że tym razem była z nami najmłodsza trzyletnia pociecha, bo nastolatki to już niestety mają swoje własne plany. I to coraz rzadziej są związane ze spędzaniem czasu z rodzicami i młodszą siostrą.
Więc cieszymy się, że ten najmłodszy kochany szkrab tak bardzo cieszy się na nasze wycieczki. Były to już ostatnie dni pięknej, ciepłej i słonecznej polskiej jesieni więc aż żal byłoby siedzieć w domu. Ruszyliśmy więc w kierunku Myślenic, a tam odbiliśmy na małą miejscowość Poręba za Trzemieśnią skąd wchodziliśmy poprzednio na Kudłacze. A było to już kilka lat temu i trochę się pozmieniało. Na początku szlaku była już atrakcja dla córci bo na polanie stała sobie krówka i kucyk. Z konikiem chcieliśmy się zaprzyjaźnić ale niestety jemy było w głowie tylko podgryzanie.
Poszliśmy więc dalej a tam nadal stoi cudny drewniany domek i do tej pory jest moim marzeniem mieszkać w podobnej scenerii w takiej chatce. Teraz jest on jeszcze cudniejszy bo urosły drzewa rosnące wokół domu. I ta altanka pod laskiem, brak słów. I zapomniałabym jeszcze o polskiej złotej jesieni.
Zdziwiliśmy się nieco, że do schroniska prowadzi nowo poprowadzony szlak, który okazał się dłuższy niż ten stary. Po prostu prowadzi bardziej naokoło. A nasza trzylatka dzielnie sobie radziła. Z początku to biegała, wygłupiała się, miała duuużo energii. Podobało jej się też chodzenie po kamykach, konarach, po lesie, tam gdzie przeszkody to najfajniej. Oczywiście na rękach też ją trochę ponosiliśmy kiedy już nóżki bolały, ale już nie jest źle. I tak z nóżki na nóżkę doszliśmy do schroniska w niecałe dwie godzinki, ale przecież było tak pięknie i ciepło że nie mieliśmy się gdzie spieszyć.
Jedynym minusem tej wycieczki było to, iż była to sobota i ludzi bardzo dużo, choć miałam nadzieję że to sobota i nie będzie aż tyle a tu jednak. Nie chcę wiedzieć co tam się działo w niedzielę. Dużo ludzi, więć i kolejka długa i czas oczekiwania także. Iza całą drogę nie mogła się doczekać placu zabaw, o którym wspomniałam że jest przy schronisku, więc ona tam skierowała swoje pierwsze kroki. Trochę się zdziwiłam, bo na stronie schroniska jest jeszcze inny plac z fajnym drewnianym domkiem, pasującym do otoczenia. A na miejscu się okazało, że go już nie ma a na jego miejscu stoi metalowa konstrukcja ze znanych nam placów w miastach. Dla mnie rozczarowanie a córka niestety też niezbyt fajnie się tam bawiła, ale to już ze względu na bardzo hałaśliwe, rozbiegane, rozpychające się dzieci.
Ona jest raczej spokojna, nie lubi takiego rumoru. A tam kilkoro dzieci miało świetną zabawę, z rzucania na całą konstrukcję, na zjeżdżalnię, czasem nie patrząc gdzie drobnych kamyczków, które były podłożem na placu zabaw. Iza raz tam weszła, a to ktoś ją przepychał na zjeżdżalni, albo jej się wbijały w kolanka te kamyczki, bo gdzienigdzie musiała się tak podeprzeć, z racji swojego małego wzrostu. A zjeżdżanie po ślizgu z kamyczkami na dolnym odcinku to też rzadna frajda. Więc potem zbierała tylko kamyczki. I tyle z czekania na fajny plac zabaw po ciężkiej wędrówce. Choć osobiście nie winię za to dzieci, tylko rodziców, którzy gdzieś tam siedzieli sobie, przy kawce, piwku albo obiadku i zapomniały zwracać uwagi na ich pociechy w jaki sposób się bawią. A przydałoby się niektórym lekcja kultury, bo najwidoczniej swoim dzieciom jej nie przekazują.
My zeszliśmy pod ukochane drzewko, które za każdym razem mnie zachwyca, tym bardziej że widzieliśmy je o różnej porze roku. Została nam tyko zima. Rozłożyliśmy koc, poleżeliśmy, Iza powspinała się po konarach drzewka, a potem w jego zakamarkach bawiliśmy się z nią jej pieskami z Psiego Patrolu. Przedwczoraj znalazłam jeszcze w jej torebce, którą miała wtedy patyczki z drzewka, które sobie wtedy schowała.
I tak trzeba było wracać, wiedząc że to już ostatnia taka wycieczka tego roku. Jednak spowrotem zeszliśmy starym szlakiem i zeszliśmy bardzo szybko bo w godzinkę, więc sporo krócej, W drodze powrotnej przystanęliśmy przy kolejnym pięknym drzewie, gdzie Iza miała jeszcze jedną frajdę z rzucania się liśćmi, a ładny z nich był dywanik. Jeszcze ostatnie spojrzenie na jesienny górski pejzaż i jazda na nasze niziny.