Słowacki Raj - Przełomem Hornadu cz. I

Już jakieś 8 lat temu zobaczyłam ulotkę o Słowackim Raju gdy byliśmy w Szczawnicy. Już wtedy zafascynowały mnie obrazy Przełomu Hornadu z jego stupackami. Powiedziałam wtedy sobie, że kiedyś tam pojedziemy. Udało się to w tamtym roku. Pojechaliśmy sami z mężem i jak się okazało słusznie bo o dzieci bym się tam bardzo bała. Zatrzymaliśmy się na polu namiotowym w Podlesoku.
1 dzień - Przełom Hornadu, Klastoriska Dolina i Velky Kysel

Przełom Hornadu to test na lęk wysokości, bo szlak skład się między innymi ze stupacków zawieszonych kilka metrów nad lustrem rzeki. Człowiek idąc tam zastanawia się czy są dobrze przymocowane. Po kilku takich stupackach się jednak przyzwyczaiłam i mogłam się cieszyć z widoków na przełom rzeki z tej perspektywy - uwieszona przy wysokich nawet do 150 metrów ścian wąwozu. Cały szlak ma 16 km długości, ma 85 metrów drewnianych kładek, 160 stalowych półeczek i 370 metrów stalowych łańcuchów. Po prostu raj dla dużych dzieci.
Dolina Klastoriska

My Przełomem Hornadu przeszliśmy do połowy i tam żółtym szlakiem udaliśmy się w Klastoriską Dolinę. Tam już idzie się wzdłuż potoku, gdzie trzeba patrzeć gdzie można stanąć w miare suchą nogą gdyż nie wszędzie są mostki i kładki, czasem po prostu idzie się z nurtem. Wtedy też dowiedzieliśmy się dlaczego musieliśmy kupić sobie porządne, nieprzemakalne buty.
Szlaki w tym parku prowadzą wąwozami, i w każdej jest kilka wodospadów, na których szczyty wchodzi się po metalowych drabinkach mających ponad 10, 20 metrów.



Bardzo mi się wogóle podoba zamysł żeby prowadzić szlaki w nurtach potoków. Tam zapłaciliśmy kilka euro za chodzenie po parku przez kilka dni, a jedną doliną idzie sie około 2, 3 godzin. Natomiast w Karkonoszach zapłaciliśmy coś 20 zł, za cztery osoby za włożenie kasku i zobaczenie już samego wodospadu Kamieńczyk. A trwało to z 10 minut. Tam natomiast jesteśmy najbliżej przyrody jak się tylko da. Szczerze polecam.
