Karkonosze - Śnieżne Kotły i Szrenica

Byliśmy wtedy na wakacjach w Szklarskiej Porębie. Kuba już tam był kiedyś na koloni i chciał tam jeszcze raz wrócić z nami. Był też na Szrenicy, ale kolejką. Postanowiliśmy więc że musi teraz ją osobiście zdobyć. Chciałam też upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i obejrzeć jeszcze Śnieżne Kotły.Nocowaliśmy na polu namiotowym w samym centrum miasta więc mogliśmy wszędzie chodzić na nogach. Poszliśmy więc żółtym szlakiem, który okazał się miejscami dość stromy. Dzieci wtedy nie były za bardzo w formie, bo do schroniska pod Łabskim Szczytem 1168 m n.p.m.szliśmy dwa razy dłużej jak wychodziło to z mapy. No i słoneczko grzało, a w Karkonoszach o cień jest trochę trudno. Trud rekompensował nam widok Szrenicy i schroniska, który towarzyszył nam całą drogę. Cel był w zasięgu wzroku, ale droga do niego daleka.
Dopiero po krótkim pobycie w schronisku dzieci nabrały energii i zabawiły się w " przegonie rodziców, a potem chwile odpoczne, a oni nie "Sprawdziło się to więc już w dobrym tempie znaleźliśmy się przy Śnieżnych Kotłach i mogliśmy podziwiać ten cud natury. Ale trzeba było zawrócić i szlakiem czerwonym iść już szczytami na Szrenice. Po drodze wdrapaliśmy się na skały Łabskiego Szczytu 1471 m n.p.m. żeby faktycznie go zdobyć a nie tylko przejść koło niego. Ta część wędrówki była czystą przyjemnością, bez wzniesień, spacer bez wysiłku. Fajne było to że oglądając się za siebie mogliśmy widzieć całą drogę którą przeszliśmy i odwrotnie przed sobą widzieliśmy cały szlak prowadzący do schroniska.

Oczywiście nie obyło się bez wspinaczki na wszystkie formacje skalne jaki były po drodze, a najfajniejsze Trzy Świnki. Dzieci wtedy zawsze zapominają o zmęczeniu. Szrenica 1362 m n.p.m. zdobyta, Kuba po raz drugi. W schronisku dzieciom wzieliśmy mleko do naszego ciasta drożdżowego - smakowało jak nigdy. Posiedzieliśmy jeszcze na skałach przed schroniskiem, rozmyślając jaki kawał drogi przeszliśmy (wyszło 20 km). Byliśmy już "lekko" zmęczeni i myśleliśmy że uda nam się jeszcze zjechać kolejką ale niestety było za późno.
Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze że czeka nas ostatni najtrudniejszy odcinek trasy - zejście szlakiem czerwonym przebiegającym przy wodospadzie Kamieńczyk. Jeżeli ktoś będzie planował wyprawe w te rejony to odradzam schodzenie tym szlakiem tym bardziej po całym dniu chodzenia. My przeszliśmy tą trasę z dziećmi 7 godzin. A szlak ten od schroniska do samego Kamieńczyka, czyli z godzinę drogi prowadził cały czas drogą wyłożoną kamieniami stromo w dół. Momentami schodziliśmy tyłem, bo kostki już po prostu piekły z bólu.

Ale trzeba pamiętać tylko to co fajne, a przygody i niedogodności potem najlepiej wspominać ze śmiechem.