Krynica Zdrój - Niby zimowo

05 styczeń - niedziela
Tak się złożyło, że pół roku temu koleżanka przeprowadziła się pół roku temu właśnie do Krynicy Zdrój. Gdyby nie to, to byśmy tam nie trafili. Choć ja już tam byłam i to przez trzy tygodnie na zielonej szkole. Niestety nie za dużo z tego pamiętam, tym bardziej że to było już 22 lata temu. Aż trudno uwierzyć, że to tak dawno było. Nawet dzieci już starsze niż ja wtedy.

Zajechaliśmy tam rano, a po drodze temperatura się obniżała. I tak jak u nas było koło ośmiu stopni to tam trzy. I jedynie tam było widać gdzieniegdzie na polach połacie śniegu. Kube udało się namówić na wejście na Jaworzyne Krynicką, bo przecież to najwyższy szczyt Beskidu Sądeckiego - jeden ze szczytów Korony Ziemi, które chce zdobyć. Podjechaliśmy pod wyciąg, bo z samej Krynicy baliśmy się iść z powodu pogody, która była pochmurna. Tam ruszyliśmy zielonym szlakiem, który prowadzi tuż obok nartostrady. W mieście wprawdzie śniegu nie ma, ale w drodze na Jaworzynie było go coraz więcej zgodnie z wysokością. Do połowy drogi szlak pnie się dość stromo, dopiero przy pierszym przejściu przez środek nartostrady złagodniał. Tak nawiasem mówiąc to przejście pomiędzy zjeżdżającymi było trochę trudne, trzeba szukać luki by nie być rozjechanym. W połowie drogi spotykamy Diabelski Kamień - ostaniec w formie grzyba, o którym krążą różne legendy.
Za kamieniem ponownie trzeba szukać przerwy między zjeżdżającymi by przejść na drugą stronę, gdzie biegnie szlak do schroniska na Jaworzynie. I tu już niestety zaczęła się mgła, która coraz bardziej zmniejszała nam widoczność. Stamtąd kawałek szlaku idzie w dół, a potem już tylko 5 minut szeroką drogą, która niestety była oblodzona, i już jesteśmy w schronisku. Zajęło nam to dwie godzinki, zgodnie z przejściem w czasie letnim. W schronisku grzane winko, obiadek, Kuba dostał odznake za dojście do schroniska i dalej w drogę - zdobyć szczyt Jaworzyny Krynickiej 1114 m n.p.m. Tam prowadzi początkowo dalej zielony szlak, ale po chwili skręciliśmy w drugą stronę na szlak czerwony biegnący na szczyt. A tam już dosłownie mleczko i widoczność kilku metrowa. Mąż ze śmiechem zaproponował mi pójście na punkt widokowy. Wprawdzie wyobraźnie mam dość dobrą, ale nie aż tak. Pozostało nam więc zjechać kolejką. Z koleżanką nie widzieliśmy się pół roku, więc było sporo do obgadani.

Wieczorem po pogdaduchach poszliśmy przejść się na deptak obejrzeć iluminacje świetlne, które pięknie oświetlają miasto w nocy.



06 styczeń - poniedziałek
Czekał nas jeszcze powrót do domu więc pozostał nam czas na przejście się na Górę Parkową przez Park Zdrojowy. Jest to fajne miejsce do spacerowania, zajmuje to pół godzinki po wygodnych ścieżkach parku. Po drodze jest sporo altan gdzie można odpocząć, ale raczej lato do tego sprzyja a nie wilgotna zima. Na szczycie obejrzeliśmy zamglone nadal widoki i zjedliśmy obiad u Babci Maliny. Choć zbulwersowało mnie płacenie za szatnie 1 zł od osoby, przy takich cenach w samej restauracji. Choć przyznaję że było smaczne i się pożądnie najedliśmy. Tym razem nie skorzystaliśmy z kolejki tylko zeszliśmy także z góry, tym razem ścieżkami obok sankostrady. Powstała ona w 1929 roku, a w 2009 roku zaczęto jej modernizacje. Niestety z tego co wyczytałam została ona zatrzymana.

Zeszliśmy spowrotem na deptak i tam przy małej pijalni spróbowaliśmy wody Jan, niestety żadnemu nie smakowała. Duża pijalnia niestety jest remontowana, więc tam nie mogłam odświeżyć swoich wspomnień. Ale koleżanka już zapraszała na następny raz, więc na pewno to nadrobię.
Więc Krynico do zobaczenia.
