Korona Gór Polskich - Lackowa w Beskidzie Niskim

Lackową zdobyliśmy podobnie jak Radziejową podczas pobytu na wakacjach w Krynicy Zdrój. Czytałam o tym szczycie w internecie i się zastanawiałam czy uda nam się tam dotrzeć, gdyż z kilku relacji wyczytałam że są tam słabo oznaczone szlaki na szczyt. Ale w końcu to kolejny nasz szczyt do korony gór polskich więc trzeba spróbować. Tym bardziej że syn także się z nami wybrał. Ruszyliśmy do miejscowości Igły i tam próbowaliśmy znaleźć Przełęcz Beskid. Tu już pojawiły się pierwsze problemy bo nie było żednego drogowskazu na tą przełęcz więc zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie Lackową mieliśmy w zasięgu wzroku i według nas powinna być to droga na przełęcz. Mi się tylko dziwne wydawało to że droga nie pnie się w górę, bo przełęcz mi się kojarzy że jest to zawsze miejsce pomiędzy górami, które jest wyżej. Nasz cel zaczął zostawać w tyle więc stwierdziliśmy że pójdziemy ścieżką w jej kierunku. Po drodze mąż płakał nad kurkami, które tam rosły połaciami a my nie mieliśmy ich do czego zebrać. Doszliśmy tą drogą do polany skąd Lackowa była widoczna i skręciliśmy w jej kierunku, tylko że ścieżka zaczęła obchodzić górę na około. Gdy tak szliśmy dość długo to zaczęliśmy się zastanawiać czy czasem już nie jesteśmy na Słowacji ale droga się rozwidliła i skręciliśmy w tą biegnącą bardziej ku szczytowi. Tam Kuba miała kryzys i nasze tempo się sporo zwolniło. Ja zaś się pogodziłam z myślą, że Lackowej do naszej korony nie dołożymy i jesteśmy w całkiem innym miejscu. Tym bardziej że na żaden szlak nie trafiliśmy. Po dłuższej wspinaczce spomiędzy drzew zaczęły pojawiać się pobliskie szczyt, a ten przed nami zaczął się przerzedzać i z wielką ciekawością dochodziliśmy do szczytu X. Lackowa - czy nie Lackowa. Bardzo się zdumieliśmy gdy zobaczyliśmy drewnianą tabliczkę z napisem Lackowa - wysokość 997 m, czerwony szlak, którym mieliśmy tam dojść z przełęczy i nawet innych turystów.
Zachodziliśmy w głowę jak udało nam się tam dotrzeć nie napotykając się w ogóle na szlak. Mi się całkiem kierunki pomyliły i tam gdzie była Słowacja ja myślałam że jest Polska. Schodziliśmy już szlakiem czerwonym w kierunku nieznalezionej przez nas Przełęczy Beskid. Teraz zaś z kolei byliśmy ciekawi gdzie wyjdziemy i jak daleko będzie do auta. Przez jakieś pięć minut szliśmy szczytem więc było fajnie, natomiast potem dowiedzieliśmy się dlaczego podejście od tej strony nazywane jest tatrzańskim. Otóż po chwili szlak nam znikł, gdyż zaczął schodzić bardzo ostro w dół, pod kątem około 80 stopni. Wchodzić byłoby ciężko i mozolnie. Ale schodzenie takim szlakiem to jest masakra. Żadnych stopni, punktów podparcia. Tylko kamienie uciekające spod stóp, korzenie i drzewa do których się przyklejaliśmy co chwilę. Potem jeszcze tylko około 3-metrowa ścianka skalna, trochę wypłaszczenia i jeszcze trochę stromego zejścia. Chociaż Kubie jak to chłopakowi to się najbardziej podobało.

Gdy w końcu stromizna się skończyła szlak zrobił się łagodny i pozostało tylko uważać żeby nie przegapić naszej zagubionej przełęczy. Idąc ze szczytu okazało się to nie trudne bo nasz szlak - wąska ścieżka przecina szeroką drogę, jak się domyśliliśmy naszą Przełęcz Beskid. Szukaliśmy w tym miejscu oznaczenia PTTK że jest to kierunek na Lackową ale nic z tego. Jedyny znak to wypisana przez kogoś małymi literami nazwa Lackowa na słupie granicznym.

No i idź tu zawsze za znakami.