Troszkę Jury

Troszkę Jury, tego pięknego regionu poznałam dzięki zaproszeniu cudownych ludzi Danusi z mężem z Tych. Którzy nie dość że nas znosili to jeszcze wszędzie wozili. Zwiedzanie zaczęliśmy od Siewierza. Pierwszy był rynek z fontanną , kawałkiem muru dawnego ratusza i restauracją Jędrusiowa Izba z przepysznym żurkiem. I o dziwo ceny nie zabiły. Po drodze do zamku mijamy Kościół pw. Św. Macieja Apostoła. Kolejne zaskoczenie to teren koło zamku. Piękny, kolorowy, bezpieczny plac zabaw dla dzieci, siłownia na świeżym powietrzu , boiska a nawet kawałek bieżni. Dla każdego cos miłego, w dodatku z super widokiem na zamek. Sam zamek też zaskoczył mnie pozytywnie. Wejście za darmochę, w dodatku z przewodnikiem którego mieliśmy tylko do własnej dyspozycji, więc korzystając z tej okazji pan został przemaglowany z każdej strony. A pytań było wiele. Dowiedziałam się że teren zamku do dawna wyspa a na około była tylko woda. Że sama budowla w większości stoi na śmieciach. Bo jak już ich było za dużo to je zalewali zaprawą i mieli czysto. Z wieży mogliśmy podziwiać okolicę i zaglądać w każdy zakamarek. No i obowiązkowa pieczątka. Z czystym sumieniem mogę to miejsce polecić dla całych rodzin, tu nie zbankrutują na bilety. Nie ma żadnych upiększaczy w postaci straganów z tandetą za ciężką kasę. Nikt nie zaczepia, cisza i spokój. Surowy a zarazem piękny.
Kolejnym etapem naszego zwiedzania było Sanktuarium Matki Bożej Leśniowskiej Patronki Rodzin. I tu zaskoczeniem byli ludzie z wielką ilością butelek maszerujących od kapliczki do domów i odwrotnie. Tajemnica ich wędrówki tkwi z cudownym źródełku które tam płynie. Nawet z tym miejscem związana jest legenda, która opowiada, że w odpowiedzi na modlitwę strudzonych wędrowców na czele z księciem Władysławem Opolczykiem , rzeźba rozbłysła złotym blaskiem a spod kamienia wytrysnęła woda. W podzięce za cud książę pozostawił rzeźbę w małym drewnianym kościółku. W ciszy i skupieniu odwiedzamy kościół, zdobywamy kolejną pieczątkę do kajecika i wyruszamy w dalszą drogę, napełniając własne butelki wodą.

I jesteśmy koło zamku Mirów. Z daleka budowla robi super wrażenie , biała na tle błękitnego nieba. Parking darmowy, o dziwo, a aut jest sporo. Ale tu już nie jest tak cicho i spokojnie jak w Siewierzu. Dużo ludzi, stragany i szum. Podejście bliżej zamku, trochę rozczarowuje bo wejście zamknięte na cztery spusty. Otoczony wysokim płotem. Ale wizerunek ratują skałki, rozsiane dookoła wśród zieleni. Kolejnym zamkiem są Bobolice. Obiekt odremontowany, prezentuje się pięknie na szczycie. I jak zawsze znajdę ale. Bilety to porażka, normalny to 15zł, ulgowy 10zł ale tylko renciści i emeryci i jest szkolny 5zł i tu lekki zonk bo tylko obowiązuje uczniów do 18 roku życia. Więc jak ktoś się uczy a ma skończone 18 lat to już niestety płaci za bilet normalny. Tak jak inwalidzi, też nie mają zniżek. I takie praktyki są stosowane coraz częściej niestety. Więc rodziny wielodzietne z większymi pociechami nie mają co liczyć na ulgi i na tańsze wejście.
Patrząc na oba zamki trudno uwierzyć, że wg legendy były one bliźniaczo podobne do siebie bo stworzyli je bracia Mir i Bobol. Nawet były połączone tunelem wypełnionym ogromnym bogactwem którego pilnowała czarownica z psem. Bracia zgadzali się we wszystkim i zawsze dzieli sprawiedliwie. Do czasu aż nie poróżniła ich białogłowa. Obaj bracia zakochali się w niej i żeby było uczciwie ciągnęli losy. Szczęście (a może nieszczęście) przypadło Bobolowi. I to on poślubił piękną dziewicę. Ale ona jak to z kobietami bywa, są bardzo przewrotne, zakochała się w Mirze. Potajemnie spotykali się w podziemnym korytarzu w czasie gdy czarownica leciała na sabat. Pewnego razu zdradził ich pies i nakrył zdradzany małżonek. W porywie gniewu zabił brata a niewierną zamurował w lochu.

Piękna Jura, oblegana i czasami droga. Ale mimo tego warta zobaczenia. Jak nie wewnątrz to chociaż na zewnątrz. I każdy znajdzie coś dla siebie.