zdobycie Śnieżnika

W sobotni poranek wsiedliśmy w pociąg i pojechaliśmy do Wrocławia. Podróż zajęła kilka godzin, a to był dopiero pierwszy odcinek podróży. Tam od razu przesiedliśmy się w kolejny pociąg, który zawiózł nas do Kłodzka, gdzie czekała nas kolejna – ostatnia już – przesiadka na autobus do Międzygórza, skąd mieliśmy rozpocząć wędrówkę.
Na miejsce dotarliśmy wczesnym popołudniem, więc mieliśmy trochę czasu na obejrzenie miasteczka. Warto było się tam zatrzymać, szczególnie by obejrzeć jeden z najwyższych sudeckich wodospadów na potoku Wilczka. Można do niego łatwo trafić, bo ścieżka jest oznakowana. Obejrzeliśmy również zaporę, znajdującą się poniżej wodospadu oraz odwiedziliśmy Ogród Bajek.

Nawet nie wiem kiedy minęło parę godzin i na szlak weszliśmy około 17:00. Latem nie stanowiłoby to większego problemu, ale jesienne wieczory nadchodzą coraz szybciej. Szliśmy szybko, a czerwony szlak nie był trudny – na mapie sprawiał wrażenie o wiele bardziej stromego. Gdy zapadał zmierzch doszliśmy do schroniska. Jednak chcieliśmy jeszcze dzisiaj wejść na szczyt, do którego zostało nam jeszcze ponad pół godziny drogi.
Zostawiliśmy rzeczy w schronisku i uzbrojeni w czołówki poszliśmy dalej. Podejście okazało się krótsze niż się spodziewałem. Skończył się las, szlak stał się kamienisty, a przed nami pokazał się płaski wierzchołek Śnieżnika. Nie dało się jednak podziwiać widoków, bo tam zastały nas już ciemności. Obejrzeliśmy tylko gruzy pozostałe z kamiennej wieży widokowej, która niestety nie zachowała się do naszych czasów.

Schodziliśmy przy świetle latarek. Droga nie była trudna, ale trzeba było się pilnować, by nie zgubić szlaku – szczególnie w pobliżu szczytu, gdzie nie był zbyt dobrze widoczny. Wróciliśmy do schroniska na kolację, a później poszliśmy spać.
Następnego dnia wstaliśmy wcześnie, by jak najwięcej jeszcze zobaczyć i zdążyć wrócić do domu. Poranek był chłodny, ale pogodny. Zeszliśmy żółtym szlakiem do Stronia Śląskiego. Po drodze mijaliśmy Jaskinię Niedźwiedzią, jednak już kiedyś ją widzieliśmy i tym nie wchodziliśmy do środka. Niestety od tego miejsca szlak już nie szedł leśną ścieżką, tylko zamienił się w asfaltową drogę, którą trzeba było przejść jeszcze kilka kilometrów.



W Stroniu Śląskim zatrzymaliśmy się na kilkadziesiąt minut, a potem pojechaliśmy autobusem do Kłodzka. Tu też mieliśmy trochę czasu obejrzenie miasta, potem musieliśmy jednak wsiąść w pociąg, który zawiózł nas z powrotem do Wrocławia. Czasu mieliśmy tylko tyle, by obejrzeć sobie odremontowany dworzec, a potem ostatnim pociągiem wróciliśmy do domu. W ten sposób zdobyliśmy kolejny szczyt z Korony Gór Polski.